Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share

FESTA DELLA REPUBBLICA
2 Giugno – ten dzień upamiętnia wydarzenie z 1946 roku, kiedy Włosi zagłosowali za zniesieniem monarchii i ustanowieniem republiki. To jedna z najważniejszych dat w historii Włoch, która jest tak doniosła i obfituje w niezliczone wydarzenia, istotne nie tylko dla tego kraju, ale całej Europy. „Le elezioni”, czyli wybory 79. lat temu trwały aż dwa dni i były to pierwsze wybory powszechne, w których mogły głosować również kobiety. Co ciekawe, prawo wyborcze obejmowało wszystkich pełnoletnich obywateli, czyli w wieku powyżej 21 lat (taka była wtedy granica pełnoletności). Główne obchody Święta Republiki odbywają się rzecz jasna w Rzymie. Jest defilada wojskowa, złożenie korony laurowej przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza na „Ołtarzu Ojczyzny” na Placu Weneckim. Ale ten dzień świętowany jest w różnych miejscach świata – także w Polsce. Ambasador Republiki Włoskiej w Polsce, J. E. Luca Franchetti Pardo zaprosił do Auli Głównej Politechniki Warszawskiej, gdzie spotkali się liczni sympatycy Włoch, na czele z gośćmi oficjalnymi. Wieczór rozpoczął się od odegrania hymnów narodowych Włoch i Polski przez muzyków Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego (później zespół dyskretnie umilał czas przez całą uroczystość). Następnym punktem programu były przemówienia J. E. Ambasadora Włoch oraz Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP, Pani Henryki Mościckiej-Dendys. Na wstępie J. E. Luca Franchetti Pardo przywitał zgromadzonych: przedstawicieli władz państwowych i instytucji, duchownych, wojskowych, Nuncjusza Apostolskiego, dyplomatów oraz swoich rodaków. Nawiązując do wydarzeń sprzed lat, wspomniał odwagę i poświęcenie polskich żołnierzy, którzy złożyli najwyższą ofiarę własnego życia i krwi pod Monte Cassino oraz na wielu polach bitewnych Italii. Powiedział, że opowiadając się za republiką Włosi pragnęli przypieczętować koniec mrocznego rozdziału historii, wyrazić pragnienie pokoju, wolności i demokracji.

Zdjęcie: przemawia J. E. Luca Franchetti Pardo
W swoim przemówieniu J. E. Ambasador odniósł się również do relacji między naszymi krajami, o których dobitnie mówią fakty. W ubiegłym roku wymiana handlowa wyniosła niemal 36 mld euro; Włochy są czwartym najważniejszym dostawcą Polski, a włoskie firmy działające w Polsce stworzyły około stu tysięcy miejsc pracy. Ale kontakty polsko-włoskie to nie tylko gospodarka, to dużo więcej. Dla Polaków Włochy znajdują się na pierwszym miejscu pod względem wyboru kierunku podróży. Z kolei coraz więcej Włochów osiedla się w Polsce, gdzie – jak podkreślił Pan Ambasador – czują się wyjątkowo, a kultura włoska budzi powszechny entuzjazm i podziw. Na co dzień doświadczamy tej serdecznej przyjaźni: ja i moja żona Marta – powiedział. W przyszłym roku XXV Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbędą się w Mediolanie oraz w Cortina d’Ampezzo, co z pewnością przyczyni się do popularyzacji sportów zimowych i turystyki. Podczas Festiwalu Piosenki Włoskiej w San Remo 2024 zaprezentowano już oficjalne maskotki igrzysk: są to gronostaje Tina i Milo. Włoski wieczór w Warszawie trwał długo i upłynął w serdecznej atmosferze.
MATKA I SYN
Stanisław Ignacy Witkiewicz urodził się 140 lat temu. Pisząc w 1957 roku „Traktat moralny” Czesław Miłosz wspominał o Witkacym: „W ciągu najbliższych stu lat chyba nikt w Polsce jego dzieł nie wyda”. Tymczasem jest to obecnie nie tylko doceniany, ale również bardzo modny twórca, a jego utwory sceniczne wystawiane są w polskich teatrach tak często, jak Aleksandra Fredry, Juliusza Słowackiego i Sławomira Mrożka. A więc – klasyk. Witkacy napisał około czterdziestu dramatów, z których najpopularniejsze to „W małym dworku”, „Kurka wodna”, „Nadobnisie i koczkodany”, „Jan Karol Maciej Wścieklica”, „Szewcy”, „Wariat i zakonnica”, „Karaluchy” oraz „Matka” – zrealizowana właśnie w warszawskim Teatrze Polonia w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. „Matka – niesmaczna sztuka w dwóch aktach z epilogiem” powstała w 1924 roku. Autor nazwał swój dramat „potwornym”, napisał go w ciągu dwóch tygodni. Faktem jest, że za życia Witkiewicza, czyli w dwudziestoleciu międzywojennym sztuka nie była ani opublikowana, ani tym bardziej inscenizowana. Z czasem odkryto walory utworu: po raz pierwszy ukazał się drukiem w 1962 roku, a prapremiera „Matki” odbyła się dwa lata później na Scenie Kameralnej krakowskiego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej.

Było to duże wydarzenie artystyczne, bo spektakl reżyserował Jerzy Jarocki, scenografię zaprojektowała Krystyna Zachwatowicz, muzykę skomponował Krzysztof Penderecki, a w głównych rolach wystąpili: Ewa Lassek i Antoni Pszoniak. Roli Matki w „Matce” podejmowały się także inne znakomite aktorki: Halina Mikołajska, Barbara Krafftówna, Aleksandra Śląska, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Danuta Stenka. W Teatrze Polonia podziwiamy kreację Krystyny Jandy. Jej Matka, czyli Janina Węgorzewska skupia uwagę widzów w sposób absolutny. Tak bardzo, że publiczność zasłuchana i zapatrzona koncentruje się na niuansach interpretacji.
Scenografia dramatu pozostaje dyskretnym tłem: stół, krzesła, krwistoczerwona robótka na drutach – istotny rekwizyt w akcji przedstawienia. Zresztą sam Witkacy wyraźnie podkreślił w didaskaliach, że „Matka” jest sztuką teatralną utrzymaną w tonacji czarno-białej. Tej czerni jest dużo więcej, zważywszy na toksyczne relacje między matką i synem. Krytycy literatury wielokrotnie analizowali zawartość tekstu Witkacego, doszukując się wielu znaczeń, począwszy od wątków autobiograficznych. Czy pierwowzorem Leona – obiboka, trwoniącego czas na rozważania metafizyczne, ideologiczne; amoralnego „osobnika” – jest sam autor, może jego ojciec lub przyjaciel (Leon Chwistek)? Czy tytułowa „Matka” jest groteskowym portretem autentycznej matki Witkacego – nadopiekuńczej, silnej kobiety? Skonstruowanie dramatu na linii matka-syn byłoby jednak zbyt proste. Treść nasycona jest manifestami, wygłaszanymi przez Leona. Teoria powszechnego upadku, szukanie recepty na szczęście ludzkości kontrastuje z realiami. Paradoksalnie Leon zdobywa pieniądze, ale upada na moralne dno. Tomasz Tyndyk w tej roli perfekcyjnie partneruje Krystynie Jandzie. Jest śmieszny i odrażający zarazem, słaby i jednocześnie przekonany o swojej wielkości. Ulubienica publiczności Małgorzata Rożniatowska jako gosposia Dorota nie ma wiele tekstu do przekazania, a jednak celnie puentuje akcję, zbierając gromkie brawa publiczności. Świetny spektakl, warto zobaczyć.
INTRYGA I MIŁOŚĆ
Klasyka znów zagościła na scenie Teatru Polskiego w Warszawie – tym razem w lekkim, dworskim wydaniu. Pierre Carlet de Chamblain de Marivaux (1688-1763) uważany jest za najwybitniejszego po Molierze francuskiego komediopisarza i dramaturga, chociaż jego droga do Panteonu literatury była dość długa i wyboista. Początkowo miał być adwokatem, ale bardziej pociągało go pisanie opowiastek. Pierwszą komedię („Ojciec roztropny i sprawiedliwy”) napisał jako osiemnastolatek. Potem publikował następne utwory – bez specjalnego powodzenia. Nie traktowano jego prac zbyt poważnie, raczej jako nieszkodliwą zabawę salonową zamożnego młodzieńca z tzw. dobrego domu. Marivaux używał pseudonimu i w ten sposób ukazała się jego parodia… „Iliady” Homera. Zapewne najważniejsze jego dzieło to „Igraszki trafu i miłości”, wystawiane w polskich teatrach. Teraz publiczność może poddać się urokowi dwóch jednoaktówek: „Aktorzy w dobrej wierze” i „Próba”. Zanim na dobre rozpocznie się akcja, publiczność rozkoszuje się wysmakowaną, elegancką scenerią, jak gdyby przeniesioną z obrazów Watteau. Fabuła obu historyjek jest prościutka, wręcz banalna. Wszystko kręci się wokół miłości, która jest motorem napędowym działań bohaterów. Można powiedzieć, cytując Schillera: intryga i miłość. Dość skomplikowane zabiegi prowadzą do tego, by upewnić się co do szczerości uczuć. „Aktorzy w dobrej wierze” ilustrują tezę, że świat jest teatrem. Wszyscy jesteśmy aktorami, a niewinna gra przybiera czasami nieoczekiwany obrót. W „Próbie” postacie zostają wplątane w zawikłaną intrygę, lawirując między miłością a… pieniędzmi (20 tysięcy franków – gra warta świeczki!). Reżyser spektaklu – Edward Wojtaszek – stara się przekonać widzów, że XVIII-wieczny utwór nie jest zwietrzałą opowieścią, bo uczucia to temat ponadczasowy, zwłaszcza jeśli ukazany z humorem. Ma temu służyć również współczesny przekład Jerzego Radziwiłłowicza. Popularny aktor teatralny i filmowy od dłuższego czasu zajmuje się tłumaczeniami sztuk Moliera („Don Juan”, „Świętoszek”) i właśnie Miravoux („Umowa, czyli łajdak ukarany”). Przedstawienie oglądamy z przyjemnością, jednak przede wszystkim ze względu na uroczy, plenerowy klimat (dekoracje i kostiumy – dzieło Weroniki Karwowskiej), wykwintny i elegancki. To pozostaje w pamięci widzów, bardziej niż perypetie bohaterów. Aktorzy (m.in. Katarzyna Skarżanka, Anna Cieślak, Irmina Liszkowska, Paweł Krucz, Dorota Bzdyla, Jakub Kordas) starają się zainteresować problemami postaci, trudno się jednak wyzwolić z konwencji „teatru w teatrze”: losy bohaterów wydają się sztuczne i mocno przesadzone. Jednak kostiumy z epoki, peruki i puder ukrywają ludzkie uczucia i jest to motyw uniwersalny. Marivaux słynął z podobnych utworów: dowcipnych, wyrafinowanych, inteligentnych, a jednocześnie dość błahych. Skoro jednak rywalizował z samym Wolterem, jego twórczość nie jest bez znaczenia.
KOLOROWE ŻYCIE

Czy warto pisać wiersze? Według badań to nie do poezji, a do literatury popularnej najchętniej sięgają polscy czytelnicy. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się kryminały, książki sensacyjne, romanse i powieści obyczajowe; literatura piękna i historyczna, biografie sławnych ludzi. Młodzi preferują fantastykę i komiksy. Dobrze sprzedają się przewodniki turystyczne i książki podróżnicze, a ostatnio również kulinarne – być może dlatego, że liczne programy telewizyjne zachęcają do eksperymentowania w kuchni. Cóż, poezja nie należy do gatunku literackiego, preferowanego przez wydawców. Pozostaje niszą rynkową, skierowaną do ambitnych czytelników, poszukujących wyjątkowych emocji, kreatywności i umiejących docenić żonglowanie słowami. Tymczasem ukazał się tom wierszy Lecha/Leszka Grochulskiego „Moje życie w kolorach” (Częstochowa 2025). Dodam, że całkiem pokaźny tom, bo liczący ponad 260 stron i zawierający ponad sto wierszy. Tytuł przypomniał mi przebój Ewy Bem, w którym śpiewała „żyj kolorowo, marzenia najbarwniejsze miej”. Autor dedykuje swoje „kolorowe” wiersze „swoim kobietom”, które miały i mają szczególne znaczenie w jego życiu. „Były i są dla mnie niczym upominek” – pisze – „są kwiatami oczekującymi na czułość dłoni”, „nadzieją, obietnicą, spełnieniem”, „gdy są obecne, to moje życie staje się życiem w kolorach”. Jak to w poezji bywa, wiersze są zapisem chwil, spostrzeżeń, ulotnych wrażeń i impresji. Może to być widok wiosennej ulicy, wnętrze kawiarni, wernisaż, zimowy wieczór, pachnący ogród, las, pejzaż nad rzeką, słoneczna jesień. Autor maluje słowami, chociaż marzy, by „posiadać dobrą moc układania kolorów na obrazach, które otaczają mnie między otwarciem a zamknięciem oczu”. Piękno kwiatów i kobiet zatrzymuje w wierszach. Wystarczy spojrzeć, zapamiętać i zapisać widok: „Kępki kolorowych kwiatów biegną radośnie wzdłuż ściany metalowego płotu” – to zdanie brzmi jak początek opowiadania. Krótkotrwałość chwili – „mrugnięcie oka jednego z wielu dobrych aniołów”: wspomnienia pachną jak kwiaty, dźwięczą jak ptaki. A jest to książka ilustrowana pracami 50 artystów z Polski i wielu innych krajów z różnych stron świata. Prace wykonane są w rozmaitych technikach i znakomicie korespondują z wierszami, bo są na nich właśnie kobiety i kwiaty. Zwraca uwagę zarówno interesująca fotografia autorska (Martin Mendelsberg), jak i subtelne ekslibrisy jakby wyjęte z przewodnika botanicznego (Erhard Beitz), malowidło na jedwabiu (Rafał Werszler), akwarela na papierze ryżowym (Robert A. Santee). Zaciekawia ekspresyjne opracowanie tematu w nowoczesnej technice druku cyfrowego (Keith Kitz), litografie (Krystyna Szwajkowska), znakomity ekslibris kwiatowy (Malou Yee Hung), kolaż (Toril Elizabeth Larsen) i urocza akwarela z chabrami (Marta Bielach). A także nostalgiczne drzewa (Thom O’Connor), „Madonna z Dzieciątkiem” (Juliusz Szczęsny Batura) i wiele innych prac, ozdabiających książkę „Moje życie w kolorach”.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA
Zdjęcie ilustracyjne: fragment spektaklu Teatru Polskiego w Warszawie Aktorzy w dobrej wierze i Próba. Dwie jednoaktówki, reż. Edward Wojtaszek