Marianna Łacek OAM – NIE ŚPIJ, MADZIU… czyli… POŻEGNANIE
Share

Kolejna środa, drugiej połowy lutego. W Sanktuarium Maryjnym sydnejskiego Marayong cotygodniowa Nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Świątynię wypełniają wierni, wśród nich także kilkanaście wózków – to rezydenci Polskiego Domu, pod opieką sióstr zakonnych i pielęgniarek. Znamy ich prawie wszystkich przynajmniej z widzenia.
To już któryś z kolei rok naszego uczestnictwa w tej pięknej uroczystości Maryjnej. Zabieramy Magdalenę. Od ostatniego wylewu oraz podwójnej skomplikowanej operacji, jakiej podjęli się lekarze upłynęło kilka lat. Decyzja tamtej operacji należała do synów, Janusza i Włodka. Istniało ryzyko, ale to była jedyna szansa. Magdalena przeżyła. Lekarze nie dawali jednak nadziei na poprawę sprawności.
My nie upadaliśmy na duchu. Codziennie o świcie zjawiał się w szpitalu Włodek. Zajmując wówczas odpowiedzialne, kierownicze stanowisko w międzynarodowej korporacji, przesunął godziny swojej pracy, aby przez pół dnia być przy łóżku Matki. W południe zaczynał się nasz dyżur. Zawsze darzyła sympatią Bronka, mojego męża, więc mówił do niej, masował jej ręce. Karmiliśmy ją i wspólnie się modliliśmy. Późniejszym popołudniem, po pracy, przyjeżdżali Janusz z Dorotą. Dorotka przywoziła teściowej domowe smakołyki i zestawy kosmetyków do pielęgnacji. Byli z Matką aż do zgaszenia świateł na noc.
W weekendy przyjeżdżały do szpitala wnuczki – te jeszcze samotne i te z rodzinami. Nasze serdeczne zaangażowanie nie uszło uwadze personelu medycznego. Główny lekarz, profesor w tej dziedzinie medycyny, robił notatki z codziennych obserwacji pacjentki. Po kilku tygodniach, zamiast proponowanego skierowania do hospicjum rekomendował Magdalenę na intensywną rehabilitację. – Ona rokuje nadzieje, powiedział, a ten przypadek opiszę w czasopiśmie medycznym. Chodzi o wpływ rodziny na powrót do zdrowia szczególnie starszych pacjentów. Świadomość, że tyle osób się o nią troszczy, wyzwalała u Madzi pokłady witalnych sił.
Niestety, na rehabilitację się zgodzić nie chciała. Powtarzała, że chce ‘do domu’. A dom, to jasny, przestronny pokoik w Polskim Domu Opieki w sydnejskiej dzielnicy, Marayong, gdzie przebywała od czasu pierwszego, masywnego wylewu piętnaście lat temu. Po tamtym wylewie, także wbrew medycznym opiniom, odzyskała częściowo umysłową i fizyczną sprawność. Odwiedzała innych rezydentów w pokojach, modliła się z nimi, wspólnie śpiewali pieśni. Nawet nauczyła się pisać lewą ręką. Wtenczas była młodsza. Miała ‘tylko’ 75 lat.
Tym razem mowy całkowicie nie odzyskała i była ‘przykuta do łóżka’. To łóżko na szczęście stało tuż przy szerokim oknie, z widokiem na palmy, kolorowe krzewy i uliczkę, którą chodzili pracownicy a także odwiedzający rezydentów goście. Niestety, stan zdrowotny Madzi nie pozwalał na umieszczenie jej w standardowym wózku inwalidzkim. Jej synowie i na to mieli rozwiązanie. Znaleźli specjalny, zatwierdzony przez terapeutów wózek, który spełniał wszystkie warunki do przemieszczania tego rodzaju pacjentów. Kupili go i przywieźli dla Matki.
Madzia w pozycji półleżącej mogła teraz być zabierana na procesje, na niedzielne msze św., na spacery…Ustaliliśmy dyżury, żeby każdego prawie dnia miała u siebie kogoś z rodziny. Nasze były środy, a także niektóre niedziele i święta. Pielęgniarki ubierały ją i czesały, nie zapominając o makijażu ani biżuterii, z czego się wyraźnie cieszyła. Przy pomocy specjalnego urządzenia była przenoszona z łóżka na wózek i z radością pozwalała się wieźć na zewnątrz. Najpierw do kościoła na nowennę. Ustawialiśmy ją obok naszej ławki. Mocno ściskała w ręce książeczkę z Nowenną, wpatrując się w umieszczony na okładce obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy… Być może pamiętała, że taki sam, duży obraz wisiał na ścianie, w przestronnej kuchni rodzinnego domu…
Starała się uczestniczyć we Mszy św. Powtarzała nawet niektóre modlitwy i odpowiedzi. Ściskała nam ręce na znak pokoju. Czekała, ąż ks. Artur podejdzie do niej z Komunią świętą. Głośno wypowiadała potem Amen. Cieszyła się, kiedy pozdrawiały ją wracające od Komunii św. osoby. Potem jechaliśmy do maleńkiej kawiarenki w głównej części Ośrodka. Tam Magdalena delektowała się pianką z cappuccino i pysznym ciastkiem wypieku Pani Basi. Witały ją serdecznie pracujące w tej części Domu siostry zakonne oraz świecka obsługa. Była lubiana i popularna.
Zdarzało się, że kawiarenka była nieczynna, wieźliśmy ją wtenczas do pobliskiej galerii. – Dlaczego tam, pytała zdziwiona. Wyjaśnialiśmy, że Pani Basi dzisiaj nie ma. Tam także kupowaliśmy kawę i ciastka. – Niedobre, komentowała. To prawda, trudno dorównać wypiekom Pani Basi. Tam w galerii wolała pizzę. To było jedno z jej ulubionych dań. Potem już w pokoju, czekając na obiad opowiadałam Madzi różne wspomnienia z rodzinnego domu. Ja spędziłam w nim kilkanaście lat więcej niż ona. Nie byłam pewna, czy rozumie, czy dociera do niej to, o czym ja mówię. Aby sprawdzić, użyłam kilku gwarowych słów i zwrotów: ślywok, zostodole, ujnicka. Kiedy Madzia się serdecznie roześmiała, wiedziałam, że ona rozumie co do niej mówimy.
Dorotka czytała jej wiersze ze zbiorku naszej młodszej siostry, Wandzi, także i te dedykowane Madzi. Śpiewała piosenki, robiła jej porządek na pólkach. Zawszy zwracała się do niej serdecznie – ‘Mamuś’. Janusz i Włodek załatwiali wszystkie formalne sprawy z administracją Ośrodka, z lekarzami i terapeutami. Włodek przynosił nagrania kazań i pieśni religijnych, które Matce włączał do posłuchania…
We środę, 19 lutego przyjechaliśmy trochę wcześniej. Madzia także była gotowa do wyjścia. Nie chciała zostać jeszcze chwilę przed kościołem, jak robiliśmy to zwykle przy ładnej pogodzie. Pokazywała, że chce wejść do środka. Usiedliśmy w pustawej świątyni. Nad ołtarzem, wśród kolorowych witraży jaśniał obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Cisza. Zapach kwiatów i wieczna lampka migocąca przed Tabernakulum… Spojrzałam na Madzię. Miała zamknięte oczy. Czyżby spała?… Nie śpij Madziu. Patrz jaka piękna Matka Boża… powiedziałam szeptem – i prawie głośno się roześmiałam…
Ile to było lat temu? Wiejska kapliczka – taki mini kościółek. Siedzę na kolanach mojej ‘dużej siostry’. ‘Nie śpij, Maryś’, szepcze Madzia. ‘Patrz jaka piękna Matka Boża’, dodaje wskazując na jaśniejący w ołtarzu obraz Częstochowskiej Pani. A mnie tak bardzo kleją się oczka… Zasypiam, ukołysana śpiewem Litanii Loretańskiej… Budzę się w połowie drogi do domu, niesiona ‘na barana’ przez moją ‘dużą siostrę’. Co za zbieg okoliczności, że nasze role tak się odwróciły… Nie śpij, Madziu, powtarzam jeszcze parę razy… A ona już wtenczas pewnie była chora. Nie przeczuwałam, że ta wspólna Nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy będzie naszą ostatnią.
Kiedy przychodzę w kolejną środę Madzia jest w łóżku. Nie chciała dać się ubrać, tłumaczy siostra. Ożywia się przez moment na mój widok, ale za chwilę traci kontakt. Dyżurujący lekarz wzywa pogotowie. Magdalena ląduje w szpitalu. Zaraz zjawiają się tam synowie, powiadomieni przez Ośrodek. Badania, diagnozy, dyskusje z lekarzami… Ani na chwilę nie jest sama, chociaż nie odzyskuje przytomności.
Na niedzielę organizujemy spotkanie modlitewne przy jej łóżku. Spotyka się cała rodzina. Przyjechał Ksiądz Artur. To on, piętnaście lat temu, kiedy dowiedział się, że parafianka miała wylew wracając z pielgrzymki do Berrima, tego samego popołudnia pojechał odszukać chorej w odległym szpitalu, gdzie została zabrana. Taki jest właśnie Ksiądz Artur, jeden z naszych Chrystusowców!
Lekarze i tym razem robią, co jest możliwe, ale niestety, nie dają nadziei. Zajęty przez wiele mini- wylewów mózg nie ma szansy na regenerację. W szpitalu Madzia ma jak najlepszą opiekę, ale mimo wszystko nie chcemy, żeby była sama. Czuwamy na zmianę przy jej łóżku. Może się ocknie, może coś powie. Włodek twierdzi, że na pewno nas słyszy, bo kiedy była niespokojna, położył jej na poduszce nagrane Gorzkie Żale – zaraz się uspokoiła.
Janusz i Włodek czuwali przy Matce na zmianę, po pół dnia każdy. Ja wybrałam noce. W rogu pojedynczej szpitalnej salki, gdzie leżała Madzia, była nawet kozetka. Pielęgniarki przyniosły mi koc i poduszkę. Wolałam jednak głęboki fotel przy łóżku, żeby mieć ją cały czas na oku. Godziny mijały bezproblemowo. Modliłyśmy się. Rozmawiałyśmy – to znaczy ja mówiłam. Tyle rzeczy miałam jej do powiedzenia… Pamiętasz, Madziu była zima, za oknem skrzył się jeszcze śnieg. W drodze ze szkoły zerwałaś dla mnie trzy żółte kwiatuszki… to podbiał, który zakwitł na odsłoniętej, wystawionej na południowe słońce skarpie. Ściskałam delikatnie te mięciutkie, żółte cudeńka. Jak w bajce – prawdziwe, żółte kwiatuszki, a wokół śnieg.
To do Ciebie, do Twojego domu jeździłam podczas moich krakowskich studiów po pomoc, której nigdy nie skąpiłaś. Wracałam do akademika obdarowana pierogami, ciastem i innymi smakołykami, które pomagały mnie i koleżankom przetrwać sesję egzaminacyjną… Tutaj Madziu, role się odwróciły. To ja w Australii jestem u siebie. Czasem pewnie niełatwo Ci było to zaakceptować, ale pogodziłaś się z rzeczywistością. Szczególnie, kiedy szłam z Tobą do urzędów, czy na wizyty lekarskie…
We czwartek, 6 marca, po powrocie ze szpitala miałam kilka ważnych spraw do załatwienia. Po południu przemknęło mi nawet przez myśl – a może dzisiaj nie jechać? Odrzuciłam jednak szybko tę pokusę. W szpitalu zastałam Janusza, który czekał na mnie przy wejściu. Na górze u Babci były dwie wnuczki, te do których przyjechała, aby pomóc Włodkowi po niespodziewanej śmierci jego żony. Dziewczynki miały wtenczas 3 i 6 latek. Teraz, to dorosłe osoby, obydwie po studiach. Przyniosły Babci piękne kwiaty, żeby jeszcze raz podziękować za wszystko co dla nich zrobiła.
Madzia leżała spokojnie. Miała zamknięte oczy, ale chyba nie spała. Zaproponowałam, żebyśmy się pomodliły przy jej łóżku. – Pamiętacie pierwszą modlitwę, której Was Babcia uczyła? – Tak, to było Aniele Boży, odpowiedziały z radością. Wyrecytowały apel do Anioła Stróża bezbłędnie, do ostatniej linijki: ‘I zaprowadź mnie do żywota wiecznego’…a może powiemy – I zaprowadź Babcię do żywota wiecznego, powtórzyły końcówkę modlitwy. Pożegnały się z Babcią i ze mną. Poszły. Dochodziła 9 wieczorem.
Pielęgniarka, która właśnie objęła nocny dyżur przyszła sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zapytała czy czegoś nie potrzebuję i zapewniła, że jest cały czas do dyspozycji. Magdalena nie otrzymuje żadnych lekarstw, ale gdyby tylko pokazała jakiś grymas bólu, to daj znać, zapewniła. Natychmiast dostanie środek uśmierzający. Zamierzałam zmienić buty, na pantofle, które sobie z domu przyniosłam i usiąść wygodnie w fotelu…
Zerknęłam na Madzię. Miała zamknięte oczy, pogodną twarz, żadnego grymasu bólu. Oddychała spokojnie. Wiesz, powiedziałam jej, zanim sobie usiądę, to odmówimy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ty mnie nauczyłaś tej koronki. Za moich polskich czasów jeszcze jej nie było… Znak Krzyża Świętego, Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, Wierzę w Boga Ojca, powoli recytowałam – Ojcze Przedwieczny… Madzia leciutko westchnęła, jakby wciągnęła troszkę powietrza… a za parę sekund, długi, głęboki wydech – i cisza… Czyżbym była świadkiem wielkiego Misterium Śmierci? Tak. to Dusza właśnie opuściła jej ciało. Tym intensywniej kontynuowałam recytowanie wezwań Koronki, aby poprowadzić tę Duszę tam, gdzie jest jej przeznaczenie… Ciągle trzymając moją siostrę za rękę odmówiłam jeszcze Chwalebną Cząstkę Różańca i Pod Twoją Obronę.
Dopiero wtenczas zawiadomiłam dyżurującą pielęgniarkę i zadzwoniłam do Włodka. Za chwilę przyjechali wszyscy troje – Włodek, Janusz i Dorota. Mieliśmy jeszcze czas się pomodlić, zanim przyszedł lekarz, by poświadczyć zgon. Po dokonaniu urzędowych formalności, usiedliśmy na chwilę w gościnnym kąciku szpitalnego oddziału. Opowiedziałam im dokładnie jak przebiegała śmierć ich Matki. Dochodziła północ. Jeszcze raz otoczyliśmy łóżko, na którym leżało ciało Zmarłej, Drogiej nam Osoby – Matki, Teściowej i Siostry. Jaki spokój. Zasnął ukołysany nocną ciszą cały ogromny szpital… ‘ I tym co dzisiaj zasną raz ostatni, Panienko daj spokojną dobrą noc…’
Marianna Łacek