Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share
Fotografia do felietonu „Tajwan i Polska”. Archiwum Autorki
TAJWAN I POLSKA
W 1922 roku Tajwan otworzył swoje przedstawicielstwo w Warszawie pod nazwą Biura Kulturalno-Gospodarczego Tajpej. To prawda: kontakty międzynarodowe najbardziej koncentrują się w sferze kultury i gospodarki, dostarczając wiedzy o kraju i ułatwiając współpracę handlową. Doskonale pamiętam pierwsze spotkania, organizowane przez Biuro, prezentujące tajwańskich artystów – sztukę tradycyjną i współczesną – oraz zdobycze najnowocześniejszej technologii, z której słynie Tajpej. Przez lata zmieniali się dyrektorzy Biura, które wciąż dynamicznie kontynuuje swoją działalność, dostarczając informacji o Tajwanie i koncentrując się na rozwoju bilateralnych kontaktów w dziedzinie gospodarki. Od 2018 roku Biuro funkcjonuje pod nazwą Przedstawicielstwa Tajpej w Polsce. Z okazji 114. Święta Narodowego Ambasador J. E. Jeff Y. J. Liu zaprosił na uroczyste spotkanie, w którym miałam zaszczyt uczestniczyć. Z Biurem łączą mnie od początku wyjątkowo serdeczne więzi, a sztuka tajwańskich artystów – prezentowana w Polsce na wielu wystawach – wydaje mi się fascynująca i imponująca. W przemówieniu powitalnym Ambasador podziękował obecnym za przyjaźń i nieustające wsparcie w umacnianiu relacji pomiędzy Tajwanem i Polską. Wzajemne kontakty są obecnie bardzo ożywione: w ciągu ostatniego roku Minister Spraw Zagranicznych Tajwanu, dr Lin Chia-Lung odwiedził dwukrotnie Polskę, a w przemówieniu inauguracyjnym na Warsaw Security Forum potwierdził pełne zaangażowanie na rzecz zacieśniania relacji z Polską i Europą. Z polskiej strony Wiceminister Rozwoju i Technologii Michał Jaros uczestniczył w Forum Ekonomicznym Polska-Tajwan; podpisano wówczas kilka porozumień o współpracy gospodarczej. Co ciekawe, Tajwańczycy otworzyli swój rynek dla…polskich borówek – wiadomo, co dobre! Ambasador podziękował szczególnie Polsko-Tajwańskiemu Zespołowi Parlamentarnemu, który aktywnie działa w sferze kontaktów dwustronnych. Tajwan produkuje ponad 90 % najbardziej zaawansowanych półprzewodników na świecie! Znajduje się w centrum światowego systemu technologicznego i jest motorem napędowym innowacji przemysłowych w erze Al. A o atrakcjach turystycznych i walorach jego środowiska naturalnego nikogo przekonywać nie trzeba. Tajwan pokazuje swój obraz: silnego partnera gospodarczego i dyplomatycznego, o fascynującej kulturze i tradycji. Na fladze państwowej widzimy błękitne niebo z białym słońcem, którego promienie symbolizują 12 miesięcy roku; wokół rozciąga się czerwień: to Ziemia. Jak zawsze na początku tej uroczystości był okolicznościowy tort i toast za przyjaźń polską-tajwańską, a potem długie rozmowy kuluarowe.
SŁOWACKI WIECZÓR
Wieczór w słowackich barwach – takie było uroczyste spotkanie z okazji Święta Narodowego i Dnia Sił Zbrojnych, na które zaprosiła Pani Ambasador Republiki Słowackiej J. E. Andrea Elschekova. Miejsce przyjęcia około 250 gości – przedstawicieli polskiego życia publicznego, korpusu dyplomatycznego, sfery gospodarki i kultury, Słowaków pracujących w Polsce, przyjaciół Ambasady – wybrano nieprzypadkowo: Muzeum Powstania Warszawskiego. Wyjątkowe wydarzenie w wyjątkowym miejscu, bo Słowaków i Polaków łączy wspólna historia, także ta niedawna, wojenna. W swoim przemówieniu powitalnym Pani Ambasador wspominała 535. pluton Słowaków, walczący w Powstaniu Warszawskim pod dowództwem Mirosława Iringha „Stanko”. Na pomniku, ustawionym z inicjatywy Ambasady Słowacji oraz środowiska kombatantów Armii Krajowej na skwerze Mirosława Iringha w Warszawie wyryto inskrypcję w języku polskim i słowackim: „W hołdzie Słowakom, bohaterskim żołnierzom 535. plutonu Armii Krajowej, walczącym w Powstaniu Warszawskim na ulicach Czerniakowa od 1 sierpnia do 23 września 1944 pod dowództwem Mirosława Iringha „Stanko” w 1. kompanii batalionu „Tur” zgrupowania „Kryska”. Iringh przez całe życie (1914-1985) mieszkał w Warszawie. Już przed II wojną światową pracował jako dziennikarz, a w czasie Powstania 1944 był nie tylko żołnierzem, ale także fotografem walk powstańczych i życia codziennego mieszkańców stolicy. Wiele jego zdjęć znajduje się w zbiorach Biblioteki Narodowej.

W tym roku jest podwójna okazja do wspólnych, uroczystych obchodów rocznicowych: 81. rocznica Słowackiego Powstania Narodowego oraz wybuchu Powstania Warszawskiego. Spotkanie z okazji Święta Narodowego Słowacji rozpoczęło się od odegrania hymnów państwowych przez Orkiestrę Reprezentacyjną Wojska Polskiego, a zaproszeni goście mogli zapoznać się z wystawą „Słowackie ślady w Polsce”, która wcześniej była prezentowana w Instytucie Słowackim w Warszawie. Tam też odbyła się promocja książki Juraja Kasarda „Udział Słowaków w Powstaniu Warszawskim”. Słowacja i Polska, Słowacja i świat – to obszerny i ciekawy temat. Amerykański astronauta słowackiego pochodzenia, Eugen Andrew Cerman z załogi statku kosmicznego Apollo 17 jest jak dotąd ostatnim człowiekiem, który spacerował po Księżycu. Jan Bahyl – temu wynalazcy zawdzięczamy aż 17 patentów, w tym czołg parowy, balon powietrzny, helikopter i turbinę powietrzną. Stefan Banic skonstruował w 1913 roku prototyp spadochronu, który przetestował w Waszyngtonie… skacząc z 41. piętrowego budynku. Filip Lenard jest laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki (1905 r.) za pracę nad promieniowaniem katodowym. I znów związki z Polską: był m.in. profesorem Śląskiego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma we Wrocławiu.
ZA DWADZIEŚCIA PARĘ LAT
Tytuł „Extasy Show” sugeruje dobrą zabawę. Ale spektakl w Teatrze Polonia to w rzeczywistości gorzka, refleksyjna opowieść o przemijaniu: o starości i śmierci. Constanze Dennig studiowała medycynę na Uniwersytecie Wiedeńskim. Co prawda nie geriatrię, ale psychiatrię i neurologię, toteż ciało człowieka, podlegające niszczącej sile upływającego czasu, jego fizjologia są jej dobrze znane. Po studiach założyła własne centrum terapeutyczne w Grazu, jednak zafascynowana teatrem od niemal dwudziestu lat pisze teksty dla Theater am Lend i nie tylko. To dramaty, powieści i opowiadania, sztuki sceniczne i słuchowiska radiowe. W Teatrze Polonia widzowie mogą poznać jeden z jej tekstów, właśnie „Extasy Show” i ocenić, czy ten „czarny humor” jest dostatecznie zabawny, a może raczej przygnębiający. Kiedy rozpoczyna się przedstawienie, od razu wiadomo, że będzie to gwiazdorski koncert: w obsadzie Kamilla Baar, Ewa Decówna, Magdalena Zawadzka, Fabian Kocięcki i Andrzej Pieczyński.

Fabuła przenosi nas w rok 2025. Czy dostatecznie daleko, abyśmy poczuli się bezpiecznie? Zgodnie z akcją wszyscy starsi ludzie muszą poddać się testowi, który potwierdzi ich dalszą przydatność społeczną i formę psychofizyczną organizmu. Jeśli nie zdadzą, zostaną poddani eutanazji. Aby wzmocnić spektakularne napięcie, wyniki testu transmitowane są „na żywo” w telewizyjnym programie. Scenariusz zupełnie absurdalny i nierealny? Niezupełnie, przecież znamy z historii ponure przypadki likwidowania chorych jednostek jako kompletnie nieprzydatnych. „Życie nic niewarte” to brzmi okrutnie, bo spektakl Constanze Dennig (w reżyserii Tomasza Mana) pokazuje, że jednak mimo rozmaitych problemów każdy z bohaterów kurczowo trzyma się swojej egzystencji i zamierza walczyć o przetrwanie. Kwestia życia i śmierci z natury powinna być dramatyczna, a tu staje się tematem show, oglądanego na forum publicznym. Skąd my to znamy? Choćby z środków masowego przekazu, kiedy osoby znane i mniej znane chętnie dzielą się nawet najbardziej intymnymi i traumatycznymi szczegółami z życia osobistego. Wszystko jest na sprzedaż, aby tylko utrzymać zainteresowanie sobą. Tymczasem bohaterowie spektaklu wydają się może trochę staroświeccy: każdy z nich ma jakąś historię, o której mówi niechętnie. O ich życiu i kłopotach dowiadujemy się stopniowo, poznając powoli sekrety. Kontrast młodzi-starsi widoczny jest w różnych aspektach. Niegdyś to tzw. starszyzna plemienna miała najwięcej do powiedzenia ze względu na swoją mądrość i nabyte latami doświadczenie. Teraz ich wiedza wydaje się bezużyteczna. Satyryczne refleksje autorki nie omijają telewizji. W dobie zapotrzebowania na łatwą rozrywkę wszystko może być dobrą okazją do zabawy. Sztuczny śmiech prezenterki, udawana swoboda, brak jakiejkolwiek empatii budzi odrazę. Jeśli tak ma wyglądać świat A. D. 2045 to aż strach się bać.
CZAS HIPISÓW
Przełom lat 60. i 70. XX wieku to lata rewolucji społecznej, obyczajowej i kulturalnej. Czas kontrkultury dzieci-kwiatów, czas hipisów. „To be hip” można tłumaczyć jako „żyć na bieżąco”, z dnia na dzień, ale ten ruch znaczył dużo więcej. Bunt młodej Ameryki rozlał się po świecie, po całej Europie, dotarł także do Polski. Kontestacja i negacja, sprzeciw przeciwko zastałemu światu zblazowanych bogaczy i nudnych konformistów. Nie dla materializmu i sztywnych norm społecznych – głosili hipisi, nie wierzcie nikomu po trzydziestce. Kościół, praca, pieniądze, władza, wojsko, wojna, norma, zakazy, konwencje obyczajowe i moralne – odrzucali wszystko, formułując własną filozofię, etykę, muzykę i modę. Chcieli stworzyć własny, nowy, lepszy świat. W 1967 roku w San Francisco wykładowca psychologii Timothy Leary (gorący zwolennik eksperymentów z LSD i psychodelikami) ogłosił koniec tradycyjnych wartości, zapowiadając erę miłości. W tym samym roku w Kalifornii na Monterey Pop wystąpiły gwiazdy, które przeszły do historii muzyki: Janis Joplin, Jefferson Airplane, Jimi Hendrix, The Who, Buffalo Springfield, Scott McKenzie, The Mamas & The Papas. A potem Woodstock 1969. Było głośno i kolorowo, wszystko wydawało się piękne.

A jednak hipisi nie przetrwali próby czas, zderzając się z realiami życia. Co pozostało z tamtych lat, z tamtych marzeń? – na to pytanie próbuje odpowiedzieć spektakl „Era Wodnika” w Teatrze Dramatycznym. Jarosław Murawski (tekst, dramaturgia), Małgorzata Warsicka (reżyseria), Kamil Pater (muzyka), Katarzyna Borkowska (scenografia, kostiumy, światła) z zespołem aktorów zabierają widzów w podróż w poszukiwaniu tamtych inspiracji, odnowy duchowej, nieskrępowanej niczym wolności, budowaniu nowego społeczeństwa. Dziś, tak wiele lat później, konfrontujemy tamte idee z brutalną rzeczywistością XXI wieku. Hipisom nie udało się zmienić świata i ludzi, to były tylko naiwne mrzonki. Ich non-konformizm, protest-songi, hasła o wolnej miłości, wspólnym życiu w komunach, o nudnej stabilizacji, ucieczce od realiów w narkotyczne wizje okazały się chwilowe i bezużyteczne. Przegrali. Może byli zbyt słabi, ich młodzieńcze hasła uleciały, pozostawiając bolesną pustkę i rozczarowanie.
Spektakl „Era Wodnika” ilustruje założenia filozofii hipisów na tle osobistej traumy jednego z bohaterów. Mamy tu problem ucieczki spod kurateli toksycznej rodziny, fascynację Indiami, wolną miłość, filozoficzne dyskursy, narkotyki. Przedstawienie refleksyjne, przygotowane bardzo starannie pod każdym względem. Bardzo widowiskowe: kolorowe, pomysłowe kostiumy nawiązujące do mody tamtych czasów; muzyka. W pamięci pozostaje na pewno finał, w którym nieśmiało przebija się nadzieja na jeszcze jedną szansę na zmianę świata. Może najwyższy czas, by spróbować.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA
Fot. FB


