Z Polski Na Gorąco – Ministra edukacji deprawuje dzieci?
Share
Fot.collage Krzysztof Zając/X/Barbara Nowacka
Barbara Nowacka, ministra edukacji, wprowadziła od września do programu szkół nowy przedmiot: edukację zdrowotną. O deprawowanie dzieci oskarżył ją m.in. Episkopat.
Lekcje, które według projektu miały być dla uczniów obowiązkowe, zostały ostateczne wprowadzone jako dobrowolne. Jedna godzina tygodniowo, poczynając od czwartej klasy szkoły podstawowej, czyli dotyczy 9-10 latków. Ponad 50 procent dzieci i ich rodziców (oficjalne dane nie zostały jeszcze opublikowane) uznało, że taka wiedza nie jest im potrzebna, przynajmniej, jeżeli chodzi o szkoły. Część być może zrezygnowało z dodatkowej lekcji z wygodnictwa, bo lekcje zazwyczaj wprowadzono w szkołach jako pierwszą lub ostatnią godzinę. Z bardzo obszernego i użytecznego pozornie programu, oburzenie wywołało tylko to co wiąże się z seksualnością – zaledwie 3 godziny zajęć w roku.
Kościół wezwał do bojkotu nowego przedmiotu. List Prezydium Episkopatu z maja tego roku mówi o „poddawaniu erotyzacji” dzieci od najmłodszych lat, zachęcaniu do odrzucenia swojej kobiecości lub męskości, wprowadzaniu pojęcia tożsamości płciowej mogącego prowadzić do operacji zmiany płci biologicznej na wybraną, a w rezultacie nieodwracalnego okaleczenia ciała. Edukacja zdrowotna w podanym kształcie niszczy rodzinę, macierzyństwo traktuje jako zagrożenie, aktywność seksualną wyzwala z wszelkich barier, także wiekowych, łamie polskie prawo – twierdzi kościół rzymskokatolicki.
Można się przerazić, nawet jeżeli nie jest się katolikiem, nawet gdy jesteśmy bardzo tolerancyjni.
Sięgnąłem do źródła, czyli po przykładowy program zajęć opublikowany przed Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Przeładowany! To pierwsze, jakże oczywiste spostrzeżenie. Przez w sumie 32 godziny lekcyjne w roku, uczniowie i uczennice mają rozwijać świadomość ciała i emocji, budować pozytywny obraz samego siebie, kształtować empatię i umiejętność współpracy, promować prospołeczne postawy. Super! Nieprawdaż?
Przejdźmy do kontrowersji. W czwartek klasie zaczyna się od pogadanki na temat zmian w czasie dojrzewania., a zatem budowie dziewczynki i chłopca…, ale bez szczegółów (nie wiem jak to możliwe!), ale i o tym do czego te narządy służą. Dziecko dowie się o tym, że nasze ciało jest nasze i mamy prawo mówić „nie” gdy ktoś przekracza granice. Dobrze, tyle że taką naukę moja wnuczka odbierała od rodziców w wieku już 2 lat! Dziadek nie dał jej buziaka, jeżeli nie spytał wcześniej, czy może.
Jest też jeszcze o uwodzeniu w internecie. I tylko tyle o seksie. Reszta to myciu zębów, zagrożeniach internetu, jak sobie radzić ze stresem, kiedy mówić dziękuję, a kiedy przepraszam i inne takie, rozliczne tematy, często użyteczne, ale nie w czasie krótkiej lekcji z gromadą dzieci.
W piątek klasie zaczyna być ryzykownie, bo mówić się będzie o stereotypach płci, czyli czy chłopiec może bawić się lalkami, a dziewczynka grać w piłkę nożną? Tu może zacząć się niepokój, bo wiele zależy od poglądów nauczyciela. Potem o zmianach w okresie dojrzewania w tym rozmowy o miesiączce, rosnących piersiach, erekcji. Niewinne (?), 11-12 – letnie dzieci dowiedzą się co to jest seksualność, zapłodnienie, ciąża.
Szósta klasa wprowadza do tematu kolejne nowości. Czyli fakty i mity o miesiączce, także czym jest zdrowie seksualne (fizyczne, psychiczne i społeczne).
Siódma klasa to już o istocie popędu i napięciu seksualnym, jak sobie z nim radzić. Tu można mówić o sporcie jako rozładowaniu napięcia, albo o … masturbacji. Wszystko zależy od nauczyciela, który powie także o skutkach przedwczesnej aktywności seksualnej. Dziecko mające 14 -15 lat dowie się co to jest orientacja psychoseksualna, czyli że można być kobietą w ciele mężczyzny, gejem, lesbijką, jak rozpoznać własną tożsamość seksualną i że wszystkich należy traktować z jednakowym szacunkiem.
Kościół mówi, że szacunek jest dla człowieka, ale zrównanie z heteroseksualnymi – już nie. Na domiar złego uczniów czeka wykład o różnych metodach antykoncepcji, czyli jak bezpiecznie uprawiać seks. Na koniec podstawówki obrzydliwy wykład (pamiętam ze swojej podstawówki) o chorobach przenoszonych drogą płciową. Ale także o przemocy seksualnej i znowu o orientacji psychoseksualnej.
Cały program o seksie to zaledwie 10 procent całości edukacji zdrowotnej, przez 5 lat w sumie 15 godzin!
Niezależnie od oceny programu, jest on dla wielu dzieci spóźniony i to bardzo. Fundacja Dzieci Niczyje opublikowała profesjonalne badania. Wynika z nich, że ponad 90 procent dzieci do 6 roku życia używa tabletów, smartfonów, komputerów. Ponad połowa 11-12 latków korzysta z tych urządzeń bez ograniczeń lub po odrobieniu lekcji. W tym wieku wiedzą już jak zmienia się ciało w okresie dojrzewania, że penisy mają różną wielkość i kształt, co to jest miesiączka. Skąd czerpią wiedzę? Co piąte oglądało pornografię na telefonie komórkowym. Ale aż 84 procent z pytaniami dotyczącymi ciała i seksu idzie… do mamy, połowa do taty, do nauczyciela zaledwie 20 procent.
Nauka religii, nawet od przedszkola, nie uczyni z nas katolików, a lekcje w szkole o seksie – gejów lub transeksualistów. Tak samo nauczanie etyki nie sprawi, że będziemy postępować moralnie. Nie szkoła i nie kościół uczą nas życia i zasad jakimi się kierujemy, ale ciągle rodzice i otoczenie. A wszystkiego o seksie dzieci z internetu dowiedzą się więcej i szybciej niż w szkole lub na religii.
Krzysztof Zając, Polska, Łódź


