Jerzy Leszczyński – Od Europodów dla Antypodów – Nie ma jak w szpitalu (zakony szpitalne)
Share

Europejczyk poszukuje Boga – 4
DLA RATOWANIA własnego zdrowia i życia człowiek gotów jest oddać bardzo wiele, bodaj wszystko. W dniu 25 grudnia 800 roku w Rzymie, podczas koronowania króla Karola Wielkiego na cesarza, papież Leon III złożył nowemu imperatorowi hołd, upadłszy przed nim na kolana. Wtedy też, przy współudziale patriarchów: Tarazjusza (konstantynopolskiego) i Jerzego (jerozolimskiego) założono przesławne biuro podróży Peregrinus Travel, nakładając na chrześcijan obowiązek pielgrzymowania do swych świętych miast: Rzymu, Konstantynopola oraz Jerozolimy, podobnie jak od ponad stulecia czynili to mahometanie, wędrując do Mekki, Medyny i też do Jerozolimy. Z subtelną różnicą: islamskim peregrynusom nikt w drodze do ich destynacji nie przeszkadzał, natomiast oni chrześcijanom tak, w tym do Konstantynopola, a zwłaszcza do Jerozolimy, którą po Mekce i Medynie uważali za jeszcze jedno święte miejsce i ogromnie ważne dla swej religii.
Akwizgran, siedzibę cesarza Karola Wielkiego, dzieli od Stambułu, dawnego Konstantynopola odległość co najmniej 2490 kilometrów, papieski Rzym zaś 2240. Do Jerozolimy doliczyć trzeba jeszcze kilometrów 1900. To kawał drogi i, co oczywista, szmat czasu, przeliczony na tygodnie, a nawet na miesiące – wierzchowiec wszak musiał się napaść, napoić i wypocząć, jeździec również. Oba owe czynniki: odległość oraz czas nakładały się na siebie i stawały przyczyną przemęczania, a w związku z nim chorób. Do tego wszystkiego dochodziły po drodze napady chrześcijańskich rozbójników, zaś na terenie Bliskiego Wschodu niezbyt przyjaznych chrześcijańskim pielgrzymom muzułmanów. A już szczególnie niebezpiecznie było w samej Jerozolimie. Pielgrzymowanie w owych czasach okazywało się przedsięwzięciem niezwykle czasochłonnym, kosztownym, a do tego niebezpiecznym. Stwarzało to potrzebę ochraniania podróżujących pielgrzymów tak po drodze jak też na miejscu, w Jerozolimie – z nazwy miejscu pokoju, gdzie o bezpieczeństwo łatwo nie było.
O założeniu nieformalnego stowarzyszenia zakonnego przy istniejącym już od IX stulecia szpitalu pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela prawdopodobnie – nie jest to do końca pewne – pierwszy pomyślał niejaki Gérard Tenque (Gerardo Sasso) w roku 1070, tak więc 26 lat przed pierwszą wyprawą krzyżową i to ów rok historycy uznają za datę powstania zakonu. Pochodzący z południa Półwyspu Apenińskiego mnisi opiekowali się w nim przybywającymi z całej Europy pielgrzymami, którzy właśnie w Jerozolimie zaniemogli, wykonując niezmiernie pożyteczną i wszystkim potrzebną pracę. Szlachetni joannici nie odmawiali też pomocy potrzebującym jej muzułmanom, czym zyskiwali sobie ich szacunek, bo przecież w owych czasach nie było im łatwo bardziej być ludźmi niż katolikami. Problem największy w owych terenach stanowili trędowaci, których bezwzględnie trzeba było izolować od zdrowego społeczeństwa. Owa straszliwa i zaraźliwa choroba nie dokonywała selekcji podług wyznania, swoimi śniercionośnymi bąblami obsypująna całym ciele wszystkich. Dla dotkniętych trądem zakładało się kolonie, zwane leprozoriami.
Wcześnie joannici postępowali niczym miłosierny Samarytanin z Jezusowej przypowieści, niestety niezbyt długo im na to pozwolono. Niejaki Otton de Lagery, służbowo papież Urban II w listopadzie roku 1095 podczas synodu w Clermont wezwał katolików do świętej wojny z wyznawcami Allaha, kończąc swe wystąpienie słowami: Deus vuit (Bóg tak chce), rzekomo zaczerpniętymi z Biblii, ale w rzeczywistości to nie Bóg, lecz on tak chciał. Wiosną kolejnego roku pięć tysięcy rycerstwa jazdy ciężkiej oraz trzydzieści dwa tysiące lekkiej, ruszyło na Wschód. Po drodze dołączyli jeszcze woje Armeńskiego Królestwa Cylicji, by w sierpniu 1096 roku dotrzeć do tak nazwanej Ziemi Świętej, wzajemnie nazywając siebie wiernymi i prąc ku Jerozolimie. Po niemal trzech latach walk, w dniu 15 lipca 1099 roku, wierni chrześcijanie pokonali w Jerozolimie niewiernych mahometan, niewiernym Żydom pozostawiając tam jedynie Ścianę Płaczu, żeby sobie przy niej popłakiwali. Ów ważny moment w historii Jerozolimy szpital świętego Jana jakoś przetrwał, niestety o samarytańskiej postawie względem innych niewiernych (innowierców) mnisi musieli zapomnieć. Od teraz wróg, ktokolwiek nim był, stał się zdeklarowanym wrogiem, i basta.
W dniu 15 lutego 1113 roku następca Urbana II, papież Paschalis II, podpisał w Rzymie bullę, mocą której podniósł zakon szpitalny do rangi międzynarodowego zakonu rycerskiego, z prawem rekrutacji doń rycerzy wywodzących się z różnych nacji. Przed joannitami otworzyło się miezwykle szerokie pole do działalności – tym szersze, że Baldwin I, drugi w historii król Jerozolimy, natychmiast powierzył im strzeżenie bezpieczeństwa wewnątrz całego swojego królestwa, zabezpieczając na to niezbędne środki. Skromnym braciom Szpitalnikom powiał silny wiatr w żagle. Do tego wszystkiego jeszcze papieska bulla zezwalała skromnym mnichom, teraz już z mieczami, na legalne otrzymywanie darów, a te z licznych stron obficie napływały. Jeszcze zanim niewiele lat później inni papieże zatwierdzili swoimi bullami (wspominam o tym w kolejnych dwóch artykułach) statusy rycerskich zakonów Templariuszy, a zaraz po nich Teutonów, joannici zdążyli zbudować w Ziemi Świętej, pod szyldem szpitali, kilkanaście warownych zamczysk.
W bulli papieża Paschalisa zakon joannitów nazwany został Ordo Militaris Sancti Johannis Baptistæ Hospitalis Hierosolymmitani, czyli Zakonem Rycerskim Świętego Jana Chrzciciela z Jerozolimy. Od samego początku w herbie szpitalnego zakonu przedstawiano czarny płaszcz z koroną, podbity gronostajami i obszyty złotą nicią, i na jego tle czerwoną tarczę z białym krzyżem o równych, rozszczepionych ramionach. Chorągiew bojowa prezentowała po prostu biały krzyż, równomiernie rozplanowany na prostokątnym, krwistoczerwonym polu. Pierwotne logo joannitów brzmiało: Pro Fide, pro Utilitate Hominum, co znaczyło: Za wiarę, w służbie dla ludzi. Składając śluby zakonne, habitowi mnisi nie przysięgali ubóstwa, jak w czasach późniejszych czynili to Templariusze – ślubowali posłuszeństwo, podporządkowywanie się zakonnej regule, królowi Jerozolimy, jej łacińskiemu patriarsze oraz, co zrozumiałe, swojemu Wielkiemu Mistrzowi.
Jeszcze w roku 1116 rycerscy bracia chronieni przez świętego Jana Chrzciciela, zdołali pozbyć się poważnego problemu, jaki stanowili dla nich chorujący na trąd. Zaraz z nastaniem owego roku nowy papież, Gelazjusz II, wyraził zgodę na wyodrębnienie z nich Ordo Militaris et Hospitalis Sancti Lazari Hierosolimitani, czyli Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu Świętego Łazarza z Jerozolimy. Młodsi o 46 lat od braci-rycerzy joannitów bracia-rycerze lazaryci od początku podlegali jerozolimskim patriarchom, podczas gdy joannitami bezpośrednio zajmowali się królowie Jerozolimy. Tak jednym, jak również drugim, źle się nie działo, albowiem wspólnie podlegali kurateli w danym okresie tego samego papieża, któremu wierność oraz posłuszeństwo również przyrzekali, składając śluby zakonne. Jako swoje insygnium rycerze – szpitalnicy świętego Łazarza przyjęli, zarówno w herbie, na sztandarze bojowym oraz z lewej strony czarnego płaszcza, krzyż koloru zielonego – barwy biała, czerwona, a też niebieska zostały już bowiem wcześniej wybrane przez rycerskie zakony z innych krajów. Jeszcze do końca XII stulecia starsi z braci posiadali na terenie Królestwa Jerozolimy około pięćdziesięciu warownych zamczysk, ich bracia młodsi zdążyli wznieść niemalże tyle samo leprozoriów dla osób porażonych trądem, ma się rozumieć takoż solidnie obwarowanych. Ich szpitale jeszcze w tamtym okresie zaczęto nazywać lazaretami, od imienia niejakiego Łazarza z Betanii, brata Marii i Marty, zmarłego i po czterech dniach wskrzeszonego przez Jezusa. Co zrozumiałe, tak joannici, jak też lazaryci, wspierani byli hojnymi darami przez co zamożniejszych Europejczyków, pielgrzymujących do Jerozolimy i korzystających tam z opieki obu bractw, oczywiście odpłatnie. Nihil novi (nic nowego) – dziś również niemało trzeba zapłacić za leczenie w prywatnej klinice, a również składki na powszednie ubezpieczenie zdrowotne w sektorze społecznym w naszych Europodach z roku na rok podskokowo wzrastają.
Ani słowem nie wspomniałem do tej pory o Ordo Equestris Sancti Sepulcri Hierosolymiyani (Zakonie Rycerskim Świętego Grobu w Jerozolimie), pod wezwaniem świętego Piotra, przez niektóre leksykony wymienianym jako trzeci zakon rycerski działający w Królestwie Jerozolimy w okresie pierwszej wyprawy krzyżowej, w Polsce nazywany od końca XV stulecia Zakonem Kanoników Regularnych Grobu Bożego w Jerozolimia (Bożogrobców). Ano, nie wspomniałem, choć w mej młodości usługiwałem jako ministrant w kościele parafialnym pw. Narodzenia świętego Jana w Chełmie nad Rabą, założonym w XVI wieku przez Bożogrobców (ciekawostka: w roku 1926 administratorem chełmskiej parafii był wielebny Wojciech Papież, co wielce przydawało jej prestiżu). Otóż nie wspomniałem dlatego, że nawet wbrew cenionej przeze mnie The Catholic Encyclopedia nie istnieją żadne wiarygodne dokumenty potwierdzające istnienie takowej szpitalno-zbrojnej, rycerskiej formacji w czasach pierwszej krucjaty, chyba że skrywają je gdzieś pod podłogami Biblioteki Watykańskiej najbardziej utajnione jej archiwa. Najstarsze godne zaufania dokumenty na temat owego rycerskiego zakonu datują się na sam koniec XV stulecia, a były to przecież czasy papieża Innocentego VIII, który kapitułę zakonu oficjalnie rozwiązał. Z jego też nakazu zniszczone zostały w Rzymie wszystkie dokumenty owego rycerskiego zakonu.
Na czele każdego z obu szpitalnych bractw stanął Wielki Mistrz. Dla joannitów tym pierwszym był Gérard Tenque, Lazarytom jako pierwszy w historii przewodził Boyand Roger. W obu szpitalno – mieczowych zakonach ważne role spełniali rycerze Wielkiego Krzyża, o stopień niżej stanęli rycerze komandorzy, o dwa stopnie poniżej – najzwyklejsi rycerze. Giermkowie ani konie w strukturach obu zakonów większego znaczenia nie mieli, choć przecie dowozili chorych do szpitali, a nawet trędowatych do leprosoriów. Kiedy w czasach późniejszych joannici zakotwiczyli się na wyspie Rodos i tam zezwolili na tworzenie klasztorów-szpitali żeńskich, rangom męskim odpowiadały żeńskie: dama Wielkiego Krzyża, dama komandor i po prostu dama. Od samego początku swej historii oba zakony zachowywały charakter międzynarodowy, w przeciwieństwie do rycerskiego zakonu Teutonów, powstałego w samym końcu XII wieku, w czasach trzeciej wyprawy krzyżowej, którego członkowie wywodzili się jedynie z ziem germańskich.
Losy obydwu rycerskich zakonów szpitalnych ściśle związane były z dziejami Królestwa Jerozolimy. W początkowych latach nominalni czrześcijanie odnosili w krzyżowych, wojennych ekspedycjach sukcesy, tak więc ich rycerskim zakonom świetnie się powodziło. Wypada mi teraz wyjaśnić, co też mam na myśli używając owego terminu nominalni chrześcijanie. Toż to bardzo proste, szanowni nasi Czytelnicy. Otóż ani w Piśmie Świętym, ani w świeckich relacjach choćby raz jeden nie wspomniano o Jezusie Chrystusie, założycielu chrystianizmu jako o osobie rycerskiej, w tamtych czasach walczącej za wiarę mieczem, dziś może z pomocą dronów, że nie wspomnę o bombach, włącznie z tymi atomowymi. Używanie zatem przez najbardziej prestiżowe światowe encyklopedie w odniesieniu do wszystkich wypraw krzyżowych przymiotnika chrześcijańskie uważam za ogromne nadużycie słowotwórcze – ba!, obrażające samego Jezusa Chrystusa – czy to się komuś spodoba czy też nie. Dla mnie europodowe krucjaty były, są i zawsze będą obrazą prawdziwego chrystianizmu, choćby skrywali się za nimi wyniesieni na ołtarzyki i ołtarze historii Ojcowie Święci – wina ludzkiej krwi przelanej przez wszystkie zakony rycerskie jest przeogromna.
Chrztem bojowym dla obu szpitalnych zakonów, połączonych jeszcze z templariuszami, stała się druga wyprawa krzyżowa, mająca miejsce w latach 1147-49, głównie na terenach państwa Seldżuków w Anatolii i w Syrii, ale też na Półwyspie Iberyjskim (Portugalia). O ile krzyżowcy zdołali wyprzeć muzułmanów z terenów Portugalii, o tyle na Bliskim Wschodzie, dowodzeni przez jerozolimskiego monarchę, Baldwina III, doznali prawdziwej klęski. Seldżucy obronili swe ziemie na południu Turcji, a też zajęli syryjskie miasta: Damaszek, Al Mazzę i Tortosę (aktualnie Tartus). Do prawdziwego nieszczęścia doszło wszak czterdzieści lat później, 3 i 4 lipca 1187 roku, w bitwie pod Rogami Hittin (taką urzekającą nazwę nadano wulkanowi w Kfar Hitim w pobliżu zachodniego brzegu Jeziora Galilejskiego), w której krzyżowcy, dowodzeni przez jerozolimskiego króla Gwidona, doznali druzgocącej porażki, tracąc co najmniej dziesięć tysięcy wojów, pośród których zapewne byli zarówno joannici, jak też lazaryci, a wraz z nimi też templariusze. Na domiar złego w owej bitwie krzyżowcy stracili relikwie Krzyża Świętego, co podziałało na nich wyjąowo destrukcyjnie. Odrobinę więcej szczęścia walecznym braciom dopisało w trzeciej krucjacie (1189-1192), podjętej na raz przez trzech monarchów: cesarza Fryderyka I Barbarossę, francuskiego króla Filipa II Augusta i jeszcze Ryszarda Lwie Serce z Anglii. Sułtanowi Saladynowi z dynastii Ajjubidów co prawda zdołano odebrać Tyr i Akkę, ale Jerozolima w dalszym ciągu pozostała w rękach muzułmanów. W tej niełatwej sytuacji w roku 1192 królowa Izabela I Jerozolimska przeprowadziła się wraz ze swym dworem do Akki, a za nią podążyli joannici, lazaryci, templariusze oraz Teutoni (Krzyżacy). Od owej pory – każdy sobie rzepkę skrobie – zaprzestano na Bliskim Wschodzie międzyzakonowej współpracy. Razem trzymały się jedynie dwa zakony szpitalne: joannici i lazaryci. Do Jerozolimy nigdy już nie powrócili; Konrad II Hohenstauf tytuł jerozolimskiego króla dzierżył przez okres dwudziestu sześciu lat (1228-1254), nie rezydując tam, lecz pomiędzy rodowym Burg Hohenstaufen w Szwabii, a Lavello na samym południu Półwyspu Apenińskiego, gdzie zmarł na malarię, przeżywszy zaledwie dwadzieścia trzy lata.
„Uderzą pasterza, a rozproszą się owce stada” – rzekł Jezus swoim apostołom na krótko przed pojmaniem go w Ogrodzie Getsemani. Gdyby sparafrazować owe słowa i odnieść je do tego, co się wydarzyło w 1291 roku, całkowicie trzeba przyznać im rację. Pasterzem Królestwa Jerozolimy, ostatnim królem w jego historii, okazał się Henryk II z Poitiers-Lusignan, a uderzył go Al-Aszrar Chalil, sułtan egipskiej dynastii Mamekuków, zdobywając Akkę, kładąc tym kres „chrześcijańskim” marzeniom o hegemonii w Jeruzalem (w czasach Abrahama Szalem), miejscu pokoju. Owce stada rzeczywiście się rozproszyły. Najdalej, bo aż do Wenecji, a stamtąd na ziemie pruskie, umknęli Teutoni (Krzyżacy). Templariusze osiedli na Cyprze, gdzie wkrótce rozpoczęła się ich agonia, a po niej, w Paryżu zgon. Joannici, a wraz z nimi braterscy lazaryci, wybrali wariant najbliższy, tak więc bardziej korzystny z punktu widzenia ekonomicznego: zakotwiczyli, podobnie jak templariusze na Cyprze, skąd spokojnie przyglądali się rozwojowi sytuacji. A ta dla joannitów układała się nader pomyślnie. Oto 3 kwietnia 1312 roku Jego Ojcowska Świątobliwość, Klemens V, mocą swej bulli Vox in Excelso rozwiązał świątynny, takoż rycejski zakon templariuszy, przekazując wszystkie jego dobra joannitom, ci bowiem bliżsi byli jego sercu. Wszystko to okazało się habitowo-mieczowym, szpitalnym braciom zbyt mało. Jeszcze w roku 1307, pod wodzą Folquesa de Villaret, swojego 25. Wielkiego Mistrza bracia joannici najechali na wyspę Rodos, wówczas należącą do konstantynopolskich patriarchów, która stać się miała ich opoką na wiele lat, aż po rok 1522.
Wszystkie owe wydarzenia z początków XIV stulecia zadecydowały o, nieoczekiwanym nawet przez samych braci-rycerzy spod wezwania świętego Jana z Jerozolimy, wzroście ich potęgi. Wielki Mistrz Folques de Villaret, zdawszy sobie sprawę z tego, iż osadził podległych sobie rycerzy Wielkiego Krzyża, rycerzy komandorów, a też najzwyklejszych, obosiecznych rycerzy na wyspie zewsząd oblewanej wodami Morza Wielkiego (aktualnie Śródziemnego) postanowił, zamiast w konie i podkowy, inwestować raczej w w okręty i kotwice, choć owe ostatnie rzadko były używane, okręty Janowych rycerzy miały bowiem pływać po Morzu Wielkim, nie zaś kotwiczyć w portach.
*
Nieco inaczej potoczyły się dzieje rycerskiego zakonu świętego Łazarza z Jerozolimy, opiekującego się głównie trędowatymi. W roku 1255 generalny Mistrz zakonu, Jean de Meaux, uzyskał od ówczesnego papieża, Aleksandra IV, zgodę na przejmowanie wszędzie na terenie katolickiej Europy szpitali i zamkniętych obozów dla trędowatych (leprozoriów), zarówno tych należących do innych zakonów, jak również innych, samodzielnych. W grę wchodziła niebagatelna liczba około dwudziestu tysięcy leprozoriów (!) Pod opieką i nadzorem lazarytów powstawały również klasztory żeńskie, wyspecjalixowane w leczeniu chorób, wraz ze szpitalami, a też koloniami dla chorujących na trąd. Od papieża Aleksandra IV Rycerski Szpitalny Zakon Świętego Łazarza z Jerozolimy, z siedzibą w Akce, otrzymał prawo do wybierania swojego Wielkiego (Generalnego) Mistrza – wcześniej w owej kwestii uzależniony był od joannitów. Dziesięć lat później wszystkie wymienione przywileje potwierdził Lazarytom papież Klemens IV. Po upadku Akki (1291) zakonni Rycerze Świętego Łazarza ewakuowali się na Cypr, zaraz jednak w roku 1296 Thomas de Sainville, kolejny ich Generalny Mistrz, postanowił opuścić goścnną wyspę i osiąść we francuskim Boigny sur Bionne, w pobliżu Orleanu. Owo niewielkie miasto do dziś jest jedną z siedzib rycerskiego zakonu szpitalnego, ciągle istniejącego i aktywnego w katolickiej Europie.
*
RYCERZE zakonni świętego Jana Chrzciciela, już nie z Jerozolimy, lecz z Rodos, mieli się tymczasem znakomicie. Encyclopædia Britannica pod hasłem Knights Hospitaller (Rycerze Szpitalnicy) informuje oto, iż w czternastym stuleciu joannici utworzyli na Rodos potężne państwo z nowoczesną flotą liczącą co najmniej 400 okrętów, nie mającą sobie równej w całej Europie. Ocenia się, że dla jej obsługi potrzebnych było od stu do dwustu tysięcy mężczyzn. Dzięki owej flocie bogobojni rycerze, wraz z Wenecjanami mogli kontrolować całą wschodnią połowę Morza zwanego dziś Śródziemnym. W góręż serca! Na samej wyspie Rodos w latach 1307-09 pracowici szpitalni bracia-rycerze, rękoma niewolników, dobudowali do istniejącej tam bizantyjskiej cytadeli okazały pałac dla swojego Wielkiego Mistrza. Tak oto szpitalny zakon stał się najprawdziwszym gigantem morskiego handlu. Jego wielonarodowy charakter wymagał sprawnej organizacji terytorialnej. Dla rzetelnego kontrolowania swoich dochodów joannici utworzyli na terenie Europy osiem regionów językowych nazywanych langues: Anglia, Aragonia, Francja, Germania, Italia, Kastylia, Owernia i Prowansja. Nominalnie szpitalne państwo rosło w potęgę. Na dodatek w roku 1489 papież Innocenty VIII rozwiązał kapitułę Zakonu Kanoników Regularnych Grobu Bożego i zaraz polecił przekazanie całych majętności Bożogrobców zakonowi Szpitalników Świętego Jana Chrzciciela z nie istniejącego już od blisko stu lat Królestwa Jerozolimy. Wyglądało na to, że ziemia i niebo, a nawet czyściec, sprzyjają rycersko-szpitalnym zakonnikom.
Tymczasem od północy, z terenów Anatolii, w początkach XVI stulecia rozpętało się najprawdziwsze piekło. A stworzył je młody, energiczny, pochodzący z dynastii osmańskiej, urodzony w Trabzonie nad Morzem Czarnym niejaki Muhtesem Suleyman, popularnie zwany Sulejmanem Wspaniałym. Przebogata wyspa Rodos stał się prawdziwą drzazgą w oku tureckich muzułmanów, którzy coraz częściej ją atakowali. Świętojańscy rycerze z powodzeniem wszakże bronili dostępu do niej. Dopóty wszak dzban wodę nosi, dopóki się mu ucho nie oberwie. A rodyjskie ucho oberwało się pod koniec 1522 roku, kiedy liczący sobie 28 lat Sulejman Wspaniały po raz kolejny, pomimo niekorzystnych, silnych wiatrów z południa, najechał na wyspę właśnie od tamtej strony, a przypuściwszy atak z lądu i od strony morza na stolicę, wraz z jej dumnym pałacem i cytadelą, zamknął Wielkiemu Mistrzowi oraz jego dostojnikom drogę ucieczki. Nie widząc wyjścia z beznadziejnej sytuacji Grandmaster Philippe de Villiers de l’Isle Adam poddał się, prosząc o łaskę. Osmański Sulejman Wspaniały wspaniałomyślnie okazał starszemu od siebie o trzydzieści lat francuskiemu Wielkiemu Mistrzowi łaskę. Zezwolił mu święta Bożego Narodzenia spędzić na Rodos i pozostać tam do ostatniego dnia roku 1522. Pierwszego stycznia roku 1523 Wielki Mistrz zakonu joannitów opuścił Rodos, otrzymawszy od osmańskiego Sulejmana wspaniałe honory wojskowe. Okręt uwożący go z Rodos wziął kurs na zachód, ku Italii, żeby wkrótce dotrzeć do Rzymu, podczas gdy inne okręty joannitów tułały się po różnych portach dookoła Morza Wielkiego.
Gościny Wielkiemu Mistrzowi udzielił papież Hadrian VI w swej okazałej, tonącej w zieleni, letniej rezydencji w Viterbo, oddalonym o 105 dzisiejszych kilometrów od Rzymu. Długo wszak nie cieszyli się wzajemnym towarzystwem, choć papież Hadrian w Viterbo spędził owego roku całe lato, nie mogąc znieść w samym Rzymie wyjątkowo wysokich upałów (w gruncie rzeczy zmarł w Wiecznym Mieście 14 września 1523 roku, podobno z winy upałów, licząc sobie zaledwie 64 lata). [Będąc przed laty w holenderskim Utrechcie, mieście, skąd pochodził papież Hadrian VI, nabyłem lokalny przewodnik, w którym przy opisie rodzinnego domu niderlandzkiego Pontifexa Maximusa jednym zdaniem wspomniano o podejrzeniach, iż papieża otruto – miał licznych przeciwników, głównie w Kurii Rzymskiej, którą zamierzał głęboko zreformować za pomocą reform samego Kościoła Katolickiego.] Dla rycerskiego Zakonu Świętego Jana Chrzciciela z Jerozolimy nastały trudne czasy, podobnie zresztą jak dla całego Kościoła Świętego. Co prawda w Hiszpanii król Ferdynand II Aragoński zdołał zakończyć zwycięsko rekonkwistę przeciwko muzułmanom, a też w tym samym roku (1492) przepędzić ze swojego królestwa Żydów, ale za to gwałwnie narastała krytyka Kościoła w licznych krajach i narodach katolickich. Coraz donośniej domagano się w nich głębokich reform w łonie Kościota, tego zaś nie udawało się uciszyć płonącymi stosami niczym w wypadku Jana Husa czy też ofiar świętej inkwizycji. Heretyków w całej katolickiej Europie szybko przybywało: w Niemczech żył przecież znienawidzony przez Rzym i cesarza Karola V Martin Luter zaś w Anglii coraz bardziej nasilał się konflikt pomiędzy papieżem Klemensem VII a królem Henrykiem VIII, który w roku 1534 zaowocował odłączeniem się od papiestwa Anglii, wiernej Rzymowi przez niemal tysiąc lat… Chmury coraz bardziej ciemniały i gęstniały nad rycerskim zakonem pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela z Jerozolimy, jeszcze do niedawna rozkosznie kwitnącym. Rycerz powinien wszak pamiętać, ża raz siedzi się na koniu, innym razem zeń spada.
Ratunek niespodziewanie przybył w roku 1530 z Hiszpanii, konkretnie od trzydziestoletniego króla Karola I, późniejszego cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego pod imieniem Karola V a też jednego z założycieli Ligi Katolickiej przeciwko protestantom. Do hiszpańskiej potęgi króla Karola należały w owych czasach Prowansja, Sardynia, Sycylia wraz z Maltą, a prócz nich, po wyprawach Kolumba, jeszcze połowa Ameryki, ta na południu. Tchnięty szczodrobliwością hiszpański król-imperator podarował braciom joannitom puszek swej ogromniastej fortuny: Maltę wraz z wysepkami Gozo i Comino. Darowanemu koniowi, o czym rycerzowi wiadomo, w zęby się nie zagląda, tak więc Wielki Mistrz w Maltę też nie zajrzał. Jego zakon znajdował się jednakże w tak mizernej kondycji finansowej, że on sam zamiast pyszną rezydencją musiał na początek zadowolić się zaledwie skromną celą w klasztorze ta Ġiesu (Najświętszego Imienia Jezusa) w Rabacie, na zachodzie wyspy. Tam zmarł 21 sierpnia 1534 roku. Jego zwłoki złożono w angielskim forcie Saint ‘Angelo, lecz w roku 1592 przeniesiono je wraz z sarkofagiem do katedry św. Jana w La Valletta. Przed śmiercią, za aprobatą papieża Klemensa VII, podpisał, już na Malcie, akt założycielski tego samego zakonu z nową nazwą: Supremus Militaris Ordo Hospitalaris Sancti Johannis Hierosolymitani, Rhodiensis et Malitensis (Suwerenny Zakon Rycerski Świętego Jana z Jerozolimy, z Rodos i z Malty), krócej zwany Zakonem Kawalerów Maltańskich.
Na wieść o odrodzeniu się rycerskiego zakonu liczne jego okręty, po siedmioletniej tułaczce, udały się na Maltę. Turecka flota Sulejmana Wspaniałego kilkakrotnie przypuszczała ataki na wyspę, ale te udało się maltańskim rycerzom odpierać. W roku 1557 Jean Parisot de la Valette, nowy Wielki Mistrz joannitów, wezwał do zbudowania na północnym wybrzeżu Malty ufortyfikowanego miasta, które od swojego nazwiska mianował La Valette (po maltańsku Il-Belt Valletta, stolicy wyspy). Tym razem Turcy zanadto nie przeszkadzali, bardziej bowiem zajęci byli kampanią na Bałkanach oraz wojną z Węgrami. Tam, w dniu 6 września 1566 roku, w obozie pod Szigetvár nieopodal Pécs, zmarł sułtan Sulejman Wspaniały, gnębiciel rycerzy świętego Jana z Jerozolimy, Rodos i z Malty. Miał 71 lat. Pięć lat później z portów Malty, głównie z La Valette, wyruszyło na północ 309 okrętów państw Ligi Katolickiej, dowodzonych przez księcia Don Juana Austriackiego, syna hiszpańskiego monarchy, Karola I. Ukryte w cieniu wysp u wejścia do Przesmyku Korynckiego tureckie okręty pod dowództwem Ali Bajá – było ich 297 – zaatakowały z obu stron, w najwęższym miejscu cieśniny, licząc na szybkie zwycięstwo. W morskiej bitwie stoczonej 7 października 1571 roku pod Lepanto (aktualnie Nafpaktos), zwycięskiej dla floty katolickiej udział brała ponad pół setki okrętów joannitów. Dzięki owemu zwycięstwu rycerski zakon, liczący sobie już ponad pół tysiąca lat, począł powoli odbudowywać swój prestiż, choć daleko mu było do tamtego z Rodos.
Na Malcie co prawda zdołali waleczni Kawalerowie utworzyć własne struktury państwowe, niestety bardzo wiele brakowało im do odzyskania wcześniejszej potęgi ekonomicznej. Przemożny wpływ na to wywarły ruchy protestanckie w całej zachodniej Europie, a już zwłaszcza francuska wojna katolików z hugenotami oraz wojna trzydziestoletnia, wszystkich ze wszystkimi. Co prawda zakonni rycerze świętego Jana Chrzciciela, ani owi odlegli z Jerozolimy, ani tamci z Rodos, ani ci najbliżsi z Malty bezpośrednio nie brali w tych wojnach udziału, ale ich rezultaty dosięgły ich boleśnie. Dlaczegóż to? Ano dlategóż, że nawet wokół Malty poczęły gwałtownie odpływać od nich katolickie wody. Oto jeszcze połowie XVI stulecia w Anglii i Szkocji powstał Anglikański Zakon Świętego Jana z Jerozolimy, wolny od wpływów zakonu katolickiego. Już po zakończeniu wojny trzydziestoletniej od świętojańskiego przemożnego zakonu katolickiego odłączyły się jemu podobne stowarzyszenia w Danii, Francji, Niderlandach, Niemczech, Norwegii, Szwajcarii i Szwecji – aktualnie skupione w Przymierzu Zakonów Świętego Jana z Jerozolimy. W początkach XIX wieku w rosyjskim Sankt Petersburgu utworzony został Prawosławny Zakon Świętego Jana z Jerozolimy i z Cypru. Wszystko to, o czym piszę stanowiło zaledwie początek wielkich boleści.
*
Z przebiegu historii wgląda na to, że w opisywanym okresie znacznie lepiej niż joannitom działo się lazarytom – pobratymcom świętojańskich rycerzy i wytrwałym opiekunom trędowatych, a wraz nimi wszystkich innych, co to podupadli na zdrowiu, przez co trafili do ich szpitali. Sprytni rycerscy mnisi, jeszcze w czasach gdy ich Wielcy Mistrzowie rezydowali w spokojniutkim Boigny sur Bionne, wpadli na pomysł utworzenia tak zwanych regionalnych obediencji, w których sami wybierali sobie Mistrza, zależnie od miejsca jego rezydowania. Owo urocze słówko wywodzi się od łacińskiego bezokolicznika obedire, który oznacza być posłusznym, podporządkowywać się – to zresztą przysięgali, składając śluby zakonne. Posłuszeństwo lazarytańscy Wielcy Mistrzowie, podobnie jak w początkach historii Zakonu Święgo Łazarza z Jerozolimy, przysięgali nie tylko jerozolimskim patriarchom, ale również monarchom księstw i królestw, na terenie których rezydowali, na ten przykład królom Neapolu – w czasach, kiedy rezydowali w Kapui, na terenie owego królestwa, władcom Hiszpanii, książętom Bejrutu i Damaszku – zapewniając sobie ich przychylność. Niezmiernie interesująco przedstawiała się sytuacja zakonu we Francji. Oto w roku 1699 Wielki Mistrz szpitalnego zakonu, Philippe de Courcilion, przysiągł wierność i posłuszeństwo królowi Ludwikowi XIV, a po nim kolejni Mistrzowie ślubowali posłuszeństwo francuskim władcom – pośród nich Napoleonowi Bonapartemu – aż do roku 1841, kiedy to Bon-Joseph Dacier w imieniu Wersalskiej Kapituły Rady Oficerów zaprzysiągł wierność i posłuszeństwo królowi Ludwikowi Filipowi I. Niebagatelny wpływ na przychylność francuskich monarchów miała okoliczność, iż dostrzegali oni pozytywne skutki działań szpitalnego zakonu: Odkąd osiadł on na terenie owego królestwa, liczba chorujących na trąd zmniejszyła się o ponad siedemdziesiąt procent! Leprozoria znikały z krajobrazu francuskich miast i ogromna w tym była zasługa szpitalnych zakonników i zakonnic. Przewodzący łazarzowym szpitalnikom mistrzowie podobnie poszukiwali przychylności monarchów hiszpańskich – bardziej szczegółowo napiszę o tym nieco dalej.
*
Podczas kiedy dawniej rycerscy, walczący mnisi świętego Łazarza coraz bardziej stawali się szpitalnymi, opiekuńczymi, ich starsi o 46 lat bracia spod znaku świętego Jana Baptysty usiłowali odbudowywać swą potęgę militarną i finansową, co w nowej, coraz bardziej protestanckiej Europie okazało się zadaniem niemalże niewykonalnym, zważywszy na wszystkie owe porażki, o których wcześniej wspomniałem. Prawdziwie druzgocącą klęską dla Kawalerów Maltańskich okazał się najazd na wyspę Napoleona Bonapartego w roku 1798, niedługo po zdobyciu przezeń Wenecji z całym jej bogactwem. Imperator Bonaparte, dawszy wszystkim przykład, jak zwyciężać mamy, skierował swą flotę, wraz z galeonem L’Orient, zgodnie z jego nazwą na wschód, ku Egiptowi, ażeby tam dalej zwyciężać. Dostrzegłszy we mgle skaliste wybrzeże jakiejś wysepki postanowił podpłynąć do portu i przynajmniej zapytać miejscowych o jego nazwę. „La Valletta!” – odkrzyknął jakiś majtek z sąsiedniego okrętu. Cesarz Francuzów zaraz przypomniał sobie ze szkolnych czytanek, w których opisywano jak to pochodzący z francuskiego Cahors markiz Jean Parisot de la Valette walczył przy wyspie Malte z Saracenami, a po zwycięstwie zbudował tu port swojego nazwiska, natychmiast uznał owo miejsce za część swojej, francuskiej ziemi. Rozkazał natychmiast zakotwiczyć w maltańskim porcie, po czym bez walki zajął w nim rezydencję Wielkiego Mistrza Ferdinanda von Hompesch zu Bolheima, zabrał sobie z jego pałacu wszystkie kosztowności i na dodatek polecił splądrować wszystkie na Malcie kościoły i co tylko się w nich świeciło jak złoto, załadować na galeon l’Orient, czym śpieszniej wypłynąć i obrać kurs na orient, wyspę Maltę przekształcając w zamorskie terytorium Francji. Na Wschodzie wszak czekała go niespodzianka: w czwartek 25 lipca 1799 roku, w zatoce Abukir, w delcie Nilu imperatorowi Francuzów gorące powitanie zgotowali, wraz ze swoimi bojowymi jednostkami pływającymi, uzdolniony miejscowy strateg Mustafa-pasza oraz brytyjski kapitan Sir William Sydney Smith. Francuzi bitwę wygrali, chociaż to Egipcjanie albo Brytyjczycy trafili celniej. W ferworze walki nie sposób było ustalić, który z okrętów oddał ową najcelniejszą salwę. Podobno Bonaparte, przyglądając się idącemu na dno L’Orientowi, wraz z tonami kosztowności całkiem niedawno odebranych w Vallettcie zacnym Kawalerom Maltańskim, rzewniejszymi łzami płakał jedynie wówczas, kiedy po przesławnej bitwie pod Waterloo, bez żadnych precjozów ani honorów wojskowych, dostawiano go na atlantycką wyspę Świętej Heleny. Cóż, raz na pokładzie, raz na dnie, Wasza Wysokość. La vie est belle.
Płakali też ciągle jeszcze walczący, pozostali w La Valetta bracia świętego Jana Baptysty z Jerozolimy, z wyspy Rodos, a teraz też z Malty. Wielki Mistrz Ferdinand von Hompesch zu Bolheim wsparł swym autorytetem powstanie maltańskiej ludności przeciwko francuskim oddziałom, jakie cesarz Bonaparte pozostawił na wyspie dla pilnowania tam porządku. Na to wszystko do wojennej gry o Maltę przystąpiła Wielka Brytania, której flota opanowała śródziemnomorską wyspę, obszarem nawet nie dorównującą polskiemu Krakowowi. W tej sytuacji Wielki Mistrz von Hompesch zu Bolheim nakazał rozpiąć żagle i udać się do Triestu, teraz już, po Napoleonowych wiktoriach nie weneckiego, lecz austriackiego. Stamtąd pożeglował jeszcze dalej na północ do prawosławnego Sankt Petersburga, gdzie tron Wielkiego Mistrza zajął już, spodziewający się nieprzebranych majętności, rosyjski car Paweł I Romanow. Ten jednak szybko zrezygnował z wielkomistrzowskiej godności, dowiedziawszy się, że wszystkie drogocenności zakonu Świętego Jana Baptysty zatonęły, gdzieś u wezgłowia delty egipskiego Nilu. Dzielnie wojującym przez ponad osiem setek lat świętojańskim rycerzom udało się ocalić niektóre posiadłości w Katanii i Mesynie na Sycylii oraz w Ferrarze, a prócz tego jeszcze prawo do zachowania utworzonych na Malcie struktur państwowych. W obliczu tego wszystkiego rosyjski carat, dla uniknięcia poważniejszych problemów, odciął się od jerozolimskiego, rodyjskiego i maltańskiego braterstwa, tworząc własną, prawosławną sektę szpitalników świętego Jana (po łacinie secare znaczy przecież odcinać). Zakon joannitów w roku 1802 poprosił papieża Piusa VII o wyznaczenie nowego, katolickiego Wielkiego Mistrza. Został nim Giovanni Battista Tommasi, pochodzący z Neapolu rycerz Wielkiego Krzyża.
W marcu 1802 roku Francja i Wielka Brytania podpisały w Amiens porozumienie, na mocy którego oba kraje podzieliły się niektórymi wyspami na Antylach. Brytyjczykom przypadł też Cejlon. Odnośnie do Malty oba układające się kraje zgodziły się, że wyspa zostanie zwrócona joannitom. Do tego wszak nie doszło, ponieważ z powodu nowych nieporozumień na Antylach porozumienie z Amiens rychło zostało zerwane, a 30 maja w roku 1814, Traktat Paryski powierzył Maltę kurateli Wielkiej Brytanii. Zakon Kawalerów Maltańskich definitywnie utracił Maltę. Rozproszeni po całej Europie szpitalni rycerze zakładali nowe delegatury w różnych krajach, między innymi w Niemczech, w Polsce i w Portugalii. Nastały lata chude, a utrzymywanie dwóch zamków dla Wielkiego Mistrza na Sycylii i jeszcze jednego w Ferrarze wymagało niemałych nakładów, szpitalni rycerze świętego Jana wytrwale poszukiwali więc jakiegoś jednego miejsca, które kosztowałoby ich znacznie taniej. Ostatecznie w roku 1834 zakon przeniósł swą główną siedzibę do Rzymu, do dawnego pałacu przedstawiciela Malty przy Stolicy Apostolskiej.
Niełatwe czasy na początku XX stulecia wymogły na joannitach powrót do pierwotnej roli, do jakiej w roku 1070 powołał ich w Jerozolimie szlachetny Gérard Tenque, czyli do roli szpitalników pomagających chorym, a takich akurat nie brakowało, kiedy przez Europę przetaczała się Wielka Wojna, zaś Wielkim Mistrzem zakonu był Galeas Maria Graf von Thun und Hohenstein, spokojnie rezydujący sobie w Rzymie. Joannici, zamiast walczyć pod Verdun lub zrzucać gazy bojowe na Ypres – na Rodos ani na Malcie jeszcze takich nie znano – pokornie zajęli się tworzeniem szpitali, nawet takich polowych. Podobnie działo się im pod przewodem Ludovica Chigi della Rovere Albani w czasach, kiedy nad światem szalała straszliwa wojna nazwana Drugą Wojną Światową. Joannitów stawiano w obu owych międzynarodowych konfliktach jako przykład dla całego globu, chociaż nie oni jedyni pomagali cierpiącym na frontach, nie z winy własnej natomiast z powodu fałszywego pojmowania przez niektórych górowania nad innymi z przyczyn narodowościowych.
*
BURBON BURBONOWI BURBONEM – Szesnastego listopada w 1700 roku na tron Hiszpanii wstąpił niespełna siedemnastoletni Philippe de France, urodzony w pałacu wersalskim, pierwszy w iberyjskim kraju monarcha z rodu francuskich Burbonów, władającego tu do dziś. Nowy monarcha wkrótce został mianowany rycerzem zakonu św. Łazarza z Jerozolimy, działającego pod nadzorem Obediencji Paryskiej. Znacznie późnIej, w roku 1930 inny hiszpański monarcha z domu burbońskiego, Alfons XIII, za akceptacją łacińskiego patriarchy Jerozolimy, Luigiego Barlassina wyraził zgodę na podniesienie do rangi Obediencji madryckiego przeoratu świętego Łazarza. Wielkim Mistrzem Obediencji Madryckiej mianowany został Francisco de Borbón y de la Torre, prywatnie kuzyn hiszpańskiego monarchy. Kiedy w lipcu 1936 roku wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, Wielki Mistrz, major hiszpańskiej armii, natychmiast stanął po stronie generała Francisco Franco (madrycka Obediencja działała pod jego protektoratem). Za zasługi w walkach pod Marbellą, Rondą i Málagą Francisco de Borbón y de la Torre został awansowany do stopnia generała brygady i doczekał się Orderu Bohatera Málagi. Godność Wielkich Mistrzów zakonu św. Łazarza nijak nie chciała się oddalić od burbońskiego rodu, kolejnym (1952-1973) był bowiem Francisco de Borbón y Borbón – ten też ślubował posłuszeństwo generałowi Francisco Franco. W latach nieco późniejszych godność Wielkiego Mistrza przeszła do francuskiej Obediencji Orleańskiej, ale dwóch spośród nich też wywodziło się ze szlachetnego burbońskiego domu.
W roku 2004 dwie Obediencje: Paryska i Madrycka połączyły się w jedną, tak więc aktualnie Rycerskiemu Zakonowi Świętego Łazarza z Jerozolimy Obediencje przewodzą dwie: Orleańska i Parysko-Madrycka. Na czele obu stoją arystokraci z tego samego rodu, ma się rozumieć burbońskiego. Od roku 2023 godność Wielkiego Mistrza owej Orleańskiej piastuje François de Bourbon-Orléans, tytularny hrabia Dreux. W zaszczytnym fotelu Wielkiego Mistrza Obediencji Parysko – Madryckiej od roku 2004 zasiadało trzech arystokratów, co zrozumiałe wszyscy z rodu Burbonów. Od roku 2017 godność Wielkiego Mistrza L (50) piastuje Francisco de Paula Joaquín de Borbón y von Hardenberg-Fürstenberg (Mein Gott!) – tytularny książę Sewilli. Wszyscy trzej dotychczasowi Wielcy Mistrzowie parysko-madryccy posłuszeństwo ślubowali dwom monarchom hiszpańskim, a są nimi – napiszę po hiszpańsku –Don Juan Carlos I de Borbón i Don Felipe VI de Borbón, czyli Jan Karol I (aktualnie rezydujący w emiracie Abu Zabi) oraz jego syn Filip VI, aktualny monarcha na tronie w Madrycie – obaj z dynastii Burbonów. W informacjach owych streszcza się uszczypliwy, nieco śmiesznawy sens tytułu owego fragmentu.
Od powstania w Jerozolimie Ordo Militaris et Hospitalis Sancti Lazari Hierosolimitani, czyli Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu Świętego Łazarza z Jerozolimy, mija 909 lat. W owym długim okresie najwyższych godności dostąpiło w nim 50 Wielkich Mistrzów, do tego 33 Namiestników, Generalnych Administratorów czy też Najwyższych Zwierzchników Zakonu – razem więc 83 wysokich swą rangą dostojników Kościoła Katolickiego – każdy z nich szlacheckiego pochodzenia. W początkowych latach szesnastego stulecia szpitalni rycerze świętego Łazarza z Jerozolimy nieformalnie działali na terenie wszystkich katolickich monarchii oraz republik Europy. Ważnym rokiem w historii zakonu okazał się 1604, kiedy to z inicjatywy francuskiego króla Henryka IV (i on wywodził się z rodu burbońskiego), kiedy to Zakon Rycerzy – Szpitalników świętego Łazarza z Jerozolimay związał się unią personalną z Zakonem Najświętszej Marii Panny z Góry Karmel (Karmelitami). W owych czasach zarówno lazaryci, jak też karmelici, mocno utwierdzili swe pozycje na ziemiach polskich; największe trzy ich ośrodki z leprozoriami powstały w Krakowie, Poznaniu oraz w Warszawie, nowej stolicy królestwa (przy ulicy św. Łazarza w Krakowie znajduje się dziś wielka stacja pogotowia ratunkowego, w Poznaniu dawne centrum lazarytów przypomina nazwa dzielnicy Łazarz obok Starego Miasta, w Warszawie zaś – zakład dermatologicznej opieki zdrowotnej imienia św. Łazarza przy Alei Leszno). Aktualnie Obediencje Orleańska oraz Parysko – Madrycka posiadają w Polsce delegatury. A jak też dzieje się Zakonowi Kawalerów Maltańskich?
*
PAŃSTWO W PAŃSTWIE – Przesławny Supremus Militaris Ordo Hospitalaris Sancti Johannis Hierosolymitani, Rhodiensis et Malitensis (Suwerenny Zakon Rycerski Świętego Jana z Jerozolimy, z Rodos i z Malty), od swego powstania w Jerozolimie, w roku 1070 istnieje już 955 lat. W swej długiej historii rycerze joannici przeżyli trzy eksmisje: w roku 1291 z Ziemi Świętej, 1 stycznia 1523 roku z Rodos i wreszcie w roku 1798 za sprawą Napoleona Bonaparte z Malty, ażeby ostatecznie w roku 1834 zakotwiczyć w Rzymie, w Palazzo Magistrale, przy Via dei Condotti 68, w historycznym centrum Wiecznego Miasta. Pałac, z którego ogrodu prezentuje się widok na położoną nieco poniżej, po drugiej stronie Tybru, okazałą Bazylikę świętego Piotra zbudowano w drugiej połowie XVI stulecia dla przedstawiciela Zakonu Kawalerów Maltańskich przy Stolicy Apostolskiej. W roku 1571 zamieszkał w nim szesnastoletni Maltańczyk Antonio Bosio, którego stryj akurat był ambasadorem zakonu. Młodzieniec, zafascynowany historią starożytnego Rzymu, studiował w tutejszym kolegium jezuickim, a po uzyskaniu dyplomu zajął się badaniami katakumb przy rzymskiej Via Apia. Dorobiwszy się majątku, historyk i zarazem archeolog nabył pałac na własność, ale w roku 1627, na dwa lata przed swoją śmiercią zapisał go w testamencie joannitom. Kiedy w roku 1720 sprowadził się tu António Manuel de Vilhena z Lizbony, nowy Wielki Mistrz Zakonu, spostrzegłszy, iż będzie miał stąd o wiele bliżej, a przy tym z górki do Watykanu, niźli z maltańskiej La Valletty, a prócz tego nie będzie go mdliło na morzu, natychmiast postanowił tu zamieszkać, zlecając gruntowną przebudowę palazzo. To w jego czasach powstała na wewnętrznym dziedzińcu marmurowa posadzka z okazałym maltańskim krzyżem. Ponad stulecie później (1834) w Palazzo Magistrale zainstalował się świątobliwy Carlo Candida, podówczas piastujący honory namiestnika Wielkiego Mistrza Zakonu Kawalerów Maltańskich. Zapowiadały się czasy ciekawe.
W dniu 11 lutego 1929 roku, w papieskim Pałacu na Lateranie w Rzymie, kardynał Pietro Gasparri, sekretarz papieża Piusa XI i Benito Mussolini, premier Republiki Włoskiej, podpisali akty prawne nazwane Traktatami Laterańskimi, uznające suwerenność Państwa Watykańskiego oraz nienaruszalność na jej obszarze jego posiadłości; drugim dokumentem był konkordat, zawarty pomiędzy obu państwami. Ludovico Chigi della Rovere Albani, ówczesny Wielki Mistrz Zakonu Kawalerów Maltańskich, bacznie, choć z bezpiecznej odległości, wszystkiemu temu się przyglądał, marząc, żeby samemu móc jak najszybciej podpisać podobne umowy z premierem Mussolinim. Z tym jednakowoż trzeba było jeszcze sporo lat poczekać. Niemniej jednak rycerze joannici od owej pory, zachęceni przykładem Watykanu, zabrali się do budowania nowych struktur własnego państewka, skwapliwie korzystając z tego, iż żaden z kolejnych rządów Republiki Italii im w tym nie wadził, uznając Palazzo Magistrale za ich nienaruszalną własność. Ogromne zasługi dla zakonu położył jeden z jego niemieckich rycerzy, niejaki Franz von Papen, piastujący w początkach lat trzydziestych ubiegłego stulecia w Niemczech bardzo wysokie stanowiska państwowe. W dniu 20 lipca 1933 roku to on, w imieniu prezydenta Rzeszy, Paula von Hindenburga, oraz samego Adolfa Hitlera podpisał z watykańskim sekretarzem stanu Eugenio Pacelli (późniejszym papieżem Piusem XII) słynny Reichskonkordat, udzielający Kościołowi Katolickiemu na terenie Trzeciej Rzeszy pierwszeństwa przed wszystkimi innymi wyznaniami, zwłaszcza przed Żydami i Świadkami Jehowy, których Adolf Hitler skazywał na pewną śmierć w obozach masowej zagłady. Jeżeli ówczesny Wielki Mistrz wiedział o owym postępku swojego rycerza Franza von Papena, jego zakon, a też on sam są współodpowiedzialni za hitlerowskie zbrodnie – to tak na marginesie historii.
W chłodny poranek 21 grudnia 2000 roku, niespełna ćwierć wieku temu, w rzymskim Pałacu Kwirynalskim Don Carlo Azeglio Ciampi, prezydent Republiki Włoskiej i Sir Andrew Willoughby Binian Bertie, LXXVIII (78) Wielki Mistrz Zakonu Kawalerów Maltańskich, podpisali dwustronny układ o uznaniu przez Włochy maltańskiego Zakonu jako suwerrennego państwa, co wszak nie pociągnęło za sobą absolutnie żadnych konsekwecji międzynarodowych. Suwerenne względem Republiki Włoskiej Państwo Kawalerów Maltańskich co prawda wyznaczyło swych przedstawicieli w 106 krajach świata, ale są oni pionkami na szachownicy światowej polityki. Państwo Kawalerów Maltańskich nie zostało członkiem żadnej organizacji międzynarodowej, nawet europodowej Rady Europy, trzyma się bowiem kurczowo swoich archaicznych praw, włącznie z karą śmierci, a te już dawno w Europodach przeminęły z wiatrem. Zakonne państwo emituje własne znaczki pocztowe i pamiątkowe monety. Od roku 2000 stempluje się też, na życzenie zwiedzających, okazałą pieczęcią z krzyżem maltańskim ich paszporty, pobierając za to dodatkową opłatę. Przed Bożym Narodzeniem 2000 roku do Palazzo Magistrale wprowadził się dostojny Sir Andrew Willoughby Binian Bertie, Wielki Mistrz maltańskiego zakonu, jeden z naprawdę nielicznych Brytyjczykków kochających Kościół Katolicki. Swoim pięciu samochodom nakazał przyczepić tablice rejestracyjne z maltańskimi krzyżami. Przed pałacem ustawiono na chodniku dwie czerwone skrzynki pocztowe. Porządku na ulicy polnują włoscy carabinieri.
Z zewnątrz Palazzo Magistrale niczym szczególnym się nie wyróżnia pośród innych podobnych mu kamienic przy Via dei Condotti. Jego dyskretny blask docenić można dopiero, wszedłszy do wnętrza. Jest to możliwe jedynie w pierwszą sobotę każdego miesiąca pod warunkiem, że akurat nie trafi się na Boże Narodzenie, Nowy Rok albo na 24 czerwca, dzień świętego Jana, patrona zakonu Kawalerów Maltańskich. W czasie zwiedzania z przewodnikiem zobaczyć można między innymi La Stanza Blu (Niebieski Salonik), bibliotekę oraz barokową kaplicę – ciekawostka: w dniu 26 stycznia 1938 roku kardynał Eugenio Pacelli (późniejszy papież Pius XII) ochrzcił w niej trzytygodniowe niemowlę płci męskiej, któremu rodzice nadali pierwsze imię Juan, drugie zaś Carlos – w listopadzie 1975 roku ów chłopczyk został któlem Hiszpanii, Janem Karolem I.
W grudniu 2000 roku prócz Palazzo Magistrale rząd Republiki Włoskiej przyznał jeszcze na terenie stolicy swojego państwa, na wzgórzu Awentyn, przywilej eksterytorialności kościołowi Santa Maria del Priorato wraz z ogrodem i okazałą rezydencją Villa del Priorato di Maria – budynkiemi dawnego opactwa. W roku 939 książę Alberyk II ze Spoleto cały ów teren przekazał w darze zakonowi benedyktynów, żeby mnisi przebudowali sobie pałac na swój klasztor. Istniejący tam od końca IX stulecia kościół nosił wówczas imię świętego Bazylego. W połowie XII wieku ojcowie Benedyktyni przeprowadzili się do powiększonego opactwa w Monte Cassino, zostawiając klasztor na Awentynie, uznawszy go za zbyt ciasny. W tej sytuacji papież, Hadrian IV, przekazał go wraz z kościołem z nazwy ubogim templariuszom, w których posiadaniu oba obiekty pozostawały do roku 1312, do rozwiązania owego zakonu przez papieża Klemensa V. Ten sam Pontifex Maximus przekazał awentyńskie obiekty Rycerskiemu Zakonowi Śwętego Jana Chrzciciela z Jerozolimy. Już w XVIII stuleciu (1764) kardynał Giovanni Battista Rezzonico nakazał zburzenie kościoła św. Bazylego i wzniesienie na jego miejscu nowego, bardziej okazałego. Architekt Giovanni Battista Piranesi biedził się z owym zadaniem przez jedenaście lat. W roku 1775 nowa świątynia została uroczyście poświęcona i dedykowana Najświętszej Marii Pannie przy Opactwie. Dawne obiekty klasztorne, Villa del Priorato di Maria jego maltańscy właściciele zaadaptowali na delegatury państewka Kawalerów Maltańskich w Republice Włoskiej oraz przy Stolicy Apostolskiej. Oto, jak wygląda państwo w państwie włoskim. Ale na tym jeszcze się nie skończyło.
Jeszcze jedną, okazałą własnością zakonu Kawalerów Maltańskich, cieszącą się statusem eksterytorialności jest Fort Sant’Angelo, w zatoczce Birgu, na północnowschodnim wybrzeżu Malty. Potężną fortecę nakazał wznieść Wielki Mistrz, Philippe Villiers de L’Isle Adam, zaraz po swym przybyciu na Maltę za zezwoleniem cesarza Karola V, w roku 1530. Budowanie ogromnego, dwupoziomowego zamczyska, nazwanego Castrum Maris, trwało dokładnie sto lat. W roku 1798 potężną twierdzę zabrali sobie Brytyjczycy, żeby mieć ją w swoim posiadania do końca roku 1997, uczyniwszy z niej największą swą morską bazę we wschodniej połowie Morza Śródziemnego. Pierwszego stycznia w roku 1998 rząd Republiki Malty i brytyjska Royal Navy zgodnie oddały Fort Sant’Angelo Zakonowi Świętego Jana z Jerozolimy, z Rodos i Malty, jest więc jegp eksterytorialną własnością. Jeszcze w roku 1998 UNESCO wpisała go na listę Światowego Dziedzictwa Kultury.
Zliczywszy wszyskie trzy eksterytorialności rycersko-szpitalne państwo w państwach ma jeden kilometr kwadratowy powierzchni, jest przeto ponad dwa razy większe od konkurencyjnego Watykanu (0,44 km²). Na razie jego paszporty nie uznawane przez żadne inne państwo świata, noszą w swych kieszeniach trzej mężczyźni: Wielki Mistrz, jego sekretarz oraz jego osobisty kierowca. Dokładnie taką liczbę mieszkańców zadeklarowało owo kuriozalne państwo w państwie w swym wniosku o przyjęcie go w poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych. We wniosku nie zapomniano poinformować, iż do Zakonu Kawalerów Maltańskich należy aktualnie ponad 13 tys. rycerzy, którym paszporty się należą, gdyby na przykład zechcieli zaprezentować je na granicy już nieeuropodowej Wielkiej Brytanii, Brazylii, Kanady albo – Halleluyah! – Australii. We wniosku skierowanym do delegatury ONZ w Genewie nie zapomniano również o 95 tysiącach pracujących dla Zakonu wolontariuszy, kiedy zachodzi taka potrzeba, a to przecież więcej, niż liczy populacja Andory, Liechtensteinu, Monako, San Marino czy też konkurencyjnego Watykanu. Republiki Malty zapewnee nie, bo tam zamieszkuje więcej ludności. Teraz to już ja zapytuję czy przyznać takim przynajmniej karty stałego pobytu? Dokądże sięgają granice człowieczego absurdu?
Ponad rok oczekiwać musiał zacny John Timothy Dunlap, urodzony 16 kwietnia 1957 roku w Ottawie, stolicy Kanady, ażeby móc zasiąść w rzymskim Palazzo Magistrale na wyściełanym mięciutkim aksamitem fotelu Wielkiego Mistrza. O cóż akurat w jego wypadku chodziło? Ano, o to chodziło, że przed imieniem i nazwiskiem kanadyjskiego prawnika nie stało magiczne Sir, kwalifikujące go do klasy zwanej szlachecką, górującą nad tą niższą, nazwaną plebejską. Naczelna Rada świątobliwego orderu ugięła się wreszcie i przyznała Kanadyjczykowi rację: kto, kiedy i gdzie ustalił, kto ma być Mistrzem, a kto jego parobkiem? Pan z Niebios stawia obok siebie pięciu: papieża, kardynała, króla, arcyksięcia i pośród nich parobka. Nakazuje usługującemu mu aniołowi zedrzeć z nich odzienie, wraz z krzyżami i złotymi łańcuchami aż do nagości, chce bowiem dokładnie przyjrzeć się ich krwi i kościom. I cóż Pan Bóg zobaczył? Ano zobaczył, że rozebrani do nagości, wszyscy są tacy sami. Szlachtni Rycerze Świętego Jana Chrzciciela z Jerozolimy, który nigdy nie wojował mieczem ani nawet kropidłem, do dziś tego nie rozumieją. Tak czy owak ich Wielkim Mistrzem jest aktualnie nie-Europejczyk i nie-arystokrata John Timothy Dunlap. Od 3 maja 2023 roku jest pierwszym w historii nieszlacheckim Wielkim Mistrzem maltańskiego zakonu, z numerem LXXXI (81). Gdyby do owego numeru dodać jeszcze 23 namiestników oraz mistrzów zwyczajnych, uczyni to liczbę 104 dostojników Kościoła, piastujących owo najwyższe stanowisko w Zakonie: na początek w Jerozolimie, po niej zaś na Rodos, na Malcie i na koniec w Rzymie, i to z panoramicznymi widokami na Watykan. Sporo, jak na tak niewielkie państewko w państwie.
Zdrowie, dopóki żyjemy na tej ziemi, jawi się dla nas potrzebą bodaj najważniejszą. Kosztuje bardzo wiele i nie sposób nabyć go za żadne skarby. Dzieje zakonów szpitalnych wykazują, że co sprytniejsi zawsze zarabiali na nim i w dalszym ciągu zarabiają fortuny. W czasach dawniejszych najokazalsze zamczyska, co wykazałem w dzisiejszym artykule, wznosili na Bliskim Wschodzie, a też na ziemiach naszych Europodów ziemscy magnaci oraz bracia-szpitalnicy. Dziś najokazalszymi budynkami w centrum każdego znaczniejszego miasta są siedziby banków oraz wszelkiego pokroju towarzystw ubezpieczeniowych – czyż nie mam racji? Zdrowie przerachowano na wartości pieniężne, dla nielicznych oznaczające przeogromne fortuny. Ani magnaci, ani prości zjadacze chleba naszego powszedniego kupić sobie nawet funt czy pół kilo dobrego zdrowia nie mogą, ale przynajmniej wszyscy mamy szpitale. Gdybyż wszystko to dokładniej przemyślał w swoim czasie dostojny Wojciech Młynarski, być może zamiast Nie ma jak u mamy zaintonowałby: Nie ma jak w szpitalu: ciepły piec, cichy kąt. Nie ma jak w szpitalu, kto nie wierzy robi błąd. Nie ma jak w szpitalu, cichy kąt, ciepły piec. Nie ma jak w szpitali, kto nie wierzy – jego rzecz.
Mnie, na zakończenie, pozostaje jedynie życzyć naszym Czytelnikom szlachetnego zdrowia, które zawsze smakuje, dopóki ktoś się o tym nie dowie. Zwłaszcza towarzystwo ubezpieczeń.
Jerzy Leszczyński
8 kwietnia 2025