Jerzy Leszczyński – Od Europodów dla Antypodów – Niby nic, a tak to się zaczęło – Quo vadis, Europa?
Share
Zdjęcie ilustracyjne: Wikipedia
Artykuł numer 100
PONAD CZTERY LATA minęły od pamiętnego dla mnie 21 lipca 2021 roku, kiedy na łamach zacnego Tygodnika Polskiego z odległego od mojej Barcelony australijskiego Melbourne ukazał się mój pierwszy artykuł. Powoli kończyła się pandemia Covid 19, w czasie której pozamykano nam nie tylko granice, ale też nasze najbliższe place i ulice. Ja sam, zawodowy przewodnik, od wielu już lat zamyślałem na emeryturze poświęcić się pisarstwu, mam bowiem po temu niezłe fachowe przygotowanie. Kilka pierwszych moich artykulików rozesłałem pismom polonijnym do różnych krajów naszego globu. Odpowiedzi otrzymałem siedem, pośród nich tę najbardziej mnie interesującą z Melbourne, od Pani Magdaleny Jaskulskiej, naczelnej redaktor Tygodnika Polskiego, której spodobać się raczyła moja „rzeczowość i staranna polszczyzna”. Niby nic, a tak to się zaczęło, jak niegdyś wyśpiewywała w Orkiestrach dętych zacna Halina Kunicka. A zaczęło się artykulikiem Miała Europeńka kozła rogatego, opublikowanym na łamach jeszcze papierowego Tygodnika Polskiego 21 lipca w 2021 roku. Mój dzisiejszy, setny artykuł, już w wersji www też postanowiłem zadedykować Europodom, wiele się w nich bowiem od lipca 2021 roku, zaledwie w ciągu czterech lat zmieniło. Oto nadeszła pora, żeby zadać sobie pytanie: Quo vadis, Europa? Quo vadis, mundus? A to oznacza: Dokąd idziesz, Europo? Dokąd zmierzasz, świecie? Odpowiedzi postaram się dostarczyć w dzisiejszym, jubileuszowym artykule. Zawczasu uprzedzam: nie będą one zanadto pocieszające. Ale przecież znajdzie się w nim miejsce również na coś pozytywnego.
*
EUROPEŃKA od lata roku 2021 chyżo nam się zmienia. Jednakowoż, ażeby owe przeobrażenia pojąć i choćby powierzchownie je zrozumieć, musimy cofnąć się sporo lat wstecz, do samych korzeni owego organizmu, do podpisania w dniu 23 lipca roku pamiętnego 1952 traktatu w Paryżu, który stał się fundamentem, na jakim wzniesiono Europejską Wspólnotę Węgla i Stali. Już sama jej nazwa okazała się głęboko zafałszowana albowien „europejska” wspólnota była sześciornicą Belgii, Francji, Holandii, Luksemburga, Niemieckiej Republiki Federalnej oraz Włoch. O węglu ani stali ówczesnej Czechosłowacji, Polski ani Wielkiej Brytanii ni słówkiem w paryskim traktacie nie wspomniano choć owe trzy państwa jawiły się wówczas węglowymi i stalowymi potentatami, wcale nie gorszymi od tamtych zza Łaby i z tej strony kanału La Manche. Już owym aktem premierzy wymienionych krajów zamiast łączyć europejski kontynent podzielili go na „cacy” i „be” – niechże mi ktoś dokaże, że było nie tak? Twórcom sześciornicy chodziło o zapanowanie nad zagłębiami węglowo – stalowymi zagłębi Ruhry, Saary oraz francuskiej Lotaryngii, tym ostatnim sięgającym swymi mackami do Luksemburga, Belgii a nawet na południe i wschód Niderlandów. Tak oto powstała pierwsza powojenna, rzekomo europejska organizacja, której celami z założenia miało być kontrolowanie wydobywania węgla i stali, traktowanych w owych niezbyt odległych latach jako surowce najbardziej w Europie strategiczne, przeto dla gospodarki najważniejsze, bo przecież zapewniające jej prężny, dynamiczny rozwój. A czas, jak to ma w swym zwyczaju, nieubłaganie płynął naprzód wartkim nurtem.
I tak to mozolnie dopłynął do roku 1957. Zaraz z jego początku dwunastu dobrze wykarmionych panów: sześciu premierów oraz sześciu wicepremierów wspomnianej sześciornicy podpisało 25 marca w Rzymie przesławne Traktaty Rzymskie, mocą których powołali do istnienia i działania sześciornicę znacznie wyższego szczebla: Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG) oraz w jej cieniu Europejską Wspólnotę Energii Atomowej (EWEA), wszystko to pod szyldami wolności oraz demokracji. W tym miejscu przypomnę imiona a też nazwiska owych sześciu premierów, żeby wiadomo było, kogo wytrwale poszukiwać na Sądzie Ostatecznym przed Pańskim obliczem: Pau-Henri Spaak (Belgia), Christian Pineau (Francja), Joseph Antoine Marie Hubert Luns (Holandia), Joseph Bech (Luksemburg), Konrad Adenauer (NRF) i Antonio Segni (Włoch). Wicepremierów ci panowie sami sobie odszukają. Z początku sześciowspólnotowa gospodarka wyglądała doprawdy cacanie: obywatele „szóstki” mogli bez problemu i bez zbytnich formalności znajdować zatrudnienie w innych jej bratnich krajach, w których zarabiali znacznie więcej niźli w takiej, na ten przykład Kalabrii albo na Sycylii. Ot, tacy Włosi poczęli masowo emigrować do Belgii i Niemiec, mniej zamożni Francuzi zaś do Luksemburga. Dla chleba, panie, dla chleba – jak to śpiewa się w Góralu, czy ci nie żal? Rychło jednak kapitaliści EWG zawitali do głowy po nieco więcej rozumu. Niemcy wyrachowali oto, iż od Kalabryjczyka znacznie tańszy będzie taki Jugosłowianin, Grek czy, za przeproszeniem Turek. Francuzi i Włosi zagięli na Algierczyków i Marokańczyków, Belgowie, Holendrzy i Luksemburczycy na wszystkich takich pospołu. Europejska Wspólnota Gospodarcza poczęła przybierać najprzeróżniejsze barwy. Kapitalistom a wraz z nimi politykom los swoich obywateli był obojętny. Ci pierwsi zatrudniali znacznie tańszą siłę roboczą, ci drudzy zapewniali jej w krajach „szóstki” najbardziej podstawowe prawa socjalne, co zrozumiałe na koszt nie własny, lecz swoich obywateli, ma się rozumieć w imię wszechobecnej demokracji.
Politycy EWG szybko doszli do wniosku, że do szóstkowego wózka nieźle byłoby doczepić kilka kolejnych krajów. Padło na Danię, Irlandię oraz Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej – te przyjęto do eurogarnuszka w roku 1973, z niemałymi oporami górników brytyjskich, którzy w owym zjednoczeniu dostrzegali zagrożenie dla własnej pozycji i dla przyszłości całego ich lewostronnego kraju. Obserwujący wszystko z daleka przezorni Norwegowie w swoim referendum zdecydowanie odrzucili przystąpienie do EWG, uznając ową strukturę za zjawisko o wiele gorsze niż ich dorsze. Wszyscy trzej nowi członkowie EWG postawili szóstce euroneofitów twarde warunki w sferze połowu ryb i przez niemal cztery dziesięciolecia twardo się ich trzymali. Brytyjczykom, którzy nie tak dawno temu przeżyli najazd na swój kraj Hindusów i Pakistańczyków, teraz zwaliła się na głowę prawdziwa lawina tanich rąk do pracy z wielu innych krajów. Dla zaokrąglenia dziesiątki w roku 1981 do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej przyjęto kolebkę demokracji, Grecję, już bez jej czarnych pułkowników. Po upływie kolejnych pięciu lat, 1 stycznia 1986 roku EWG stała się międzynarodową organizacją tuzinkową, w jej poczet przyjęto bowiem Hiszpanię oraz Portugalię, przez co liczba jej członków wzrosła do tuzina. I teraz wspomnę i opiszę okres, który sam doskonale pamiętam. Oto podczas generalnej sesji Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w Brukseli w grudniu roku 1984, na zakończenie swej kadencji jej ówczesny przewodniczący, Luksemburczyk Gaston Thorn wypowiedział się, iż kolejnym, pewnym kandydatem do EWG będzie Polska, za jej wkład w obalenie komunizmu. Na ową deklarację pan Andrzej Bilik, ówczesny korespondent Telewizji Polskiej w Brukseli zapewne z wielkiej radości popuścił cieplutko w bieliznę, podobnie jak tysiące odbiorców jego korespondencji w kraju nad Wisłą. Nie będę ukrywał, że i ja się uradowałem, bo oto ktoś wreszcie docenił Polskę w tej Europie. Guzik wielki i do niego jeszcze pętla, na której tylko zawisnąć!
Pod koniec października 1993 roku dygnitarze Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, cała szczęśliwa ich dwunastka spotkali się w uroczym holenderskim Maastricht, żeby tam wspólnie obiadować, w przerwach zaś obradować. Rezultat? W poniedziałek 1 listopada, w dniu Wszystkich Świętych a w moje trzydzieste siódme urodziny zawarli porozumienie nazwane Traktatem z Maastricht, mocą którego rozwiązali Europejską Wspólnotę Gospodarczą, ustanawiając w jej miejsce Unię Europejską, mającą zajmować się nie tylko gospodarką Europodów, lecz wszystkimi dziedzinami w nich życia a przeto potrzebującą armię funkcjonariuszy i urzędników, których trzeba będzie wynagradzać godziwiej niż w ich rodzimych krajach bo przecież zasiądą na grzędzie wyżej niż w takiej na przykład Belgii albo Francji. W Maastricht eurourzędnicy nabrali też w Mozie wielki kubeł nieprzefiltrowanej wody, który wylali prosto na głowy podnieconych do czerwoności Polaków oświadczając, że to nie ich nadwiślański kraj, lecz Austria, Finlandia, Szwecja oraz ponownie Norwegia będą kolejnymi kandydatami do Unii. Polsce owi eurofunkcjonariusze z uśmiechem oznajmili, że ciągle musi stać w kolejce i to nie sama, lecz w towarzystwie Republik Czeskiej oraz Węgierskiej, albowiem wkład obu tych krajów w obalenie komunizmu według nich też nie podlegał wątpliwości, choć ani w Pradze, ani w Budapeszcie nikt nie przeskakiwał bram stoczni, bo po prostu stoczni tam nie ma. Polska musiała przełknąć twardy kapuściany głąb, zaserwowany jej przez Unię Europejską, głównie na życzenie niemieckiego kanclerza Helmuta Kohla, którego nazwisko znaczyło przecież Kapusta, bo też ów obawiał się zalewu Polaków, szukających w jego Bundesrepublice lepszych zarobków niźli nad Wisłą Odrą, Wartą, a nawet Pilicą. W dniu 1 stycznia 1995 roku nowymi członkami Unii Europejskiej zostały Austria, Finlandia oraz Szwecja – Norwegowie w referendum ponownie wysztywnili palce i wybrali własne dorsze, żeby nie popaść w zło gorsze. A to nieuchronnie zbliżało się ku zbiurokratyzowanej Europeńce.
Piętnastego grudnia w roku 1995, na konferencji w Madrycie premierzy jedenastu państw Unii Europejskiej: Austrii, Belgii, Finlandii, Francji, Hiszpanii, Holandii, Irlandii, Luksemburga, Niemiec, Portugalii oraz Włoch podpisali umowę o wprowadzeniu od 1 stycznia 2002 roku wspólnej waluty nazwanej Euro (€). Do udziału w operacji włączono też Andorę, Monako, San Marino oraz Watykan – państwa, w których obiegowymi walutami były francuski frank, hiszpańska peseta oraz włoski lir, choć przecież owe małe państewka do Unii nie należą. W roku 2001 do owej operacji dołączyła Grecja, zrzekając się swej drachmy. Z dala od strefy €uro postanowiły trzymać się jedynie Dania, Szwecja oraz Wielka Brytania. Co pośledniejsi politycy, a wraz z nimi większość podgryzających mikrofony dziennikarzy, powszechnie klaskali w łapki, jakby byli klakierami na paradyżu w teatrze komedii, za to prości obywatele wiedzieli swoje: wprowadzenie wspólnej waluty zaowocuje podwyżką cen towarów, a też usług. Niestety, rację mieli ci drudzy. Oto konkretny przykład: w mojej Hiszpanii 1 Euro bankowi eksperci wycenili w roku 2001 na 166,386 peset. Cacanie! Dla tych, co to lubią dzionek rozpocząć kawą: jeszcze w grudniu 2001 roku cortado (mocna kawa z mlekiem) kosztowała od 120 do 150 peset, po 1 stycznia 2002 – 1 do 1,20 Euro. Zapytam: z dnia na dzień o ile drożej kosztowała przeciętnego konsumenta? Dziś, w roku 2025 trudno napić się kawy za mniej niż półtora Euro, a dochodzi do dwóch – ileż to procent w porównaniu z historycznym rokiem 2002? Podobnie rzecz się ma we wszystkich krajach strefy euro, a już zwłaszcza we Francji, Holandii i we Włoszech. Podałem przykładzik taniutkiej kawy, ale skok cenowy dotyczył każdego artykułu, od ropy naftowej poczynając. Co na to Centralny Bank Europejski z siedzibą – a gdzieżby indziej? – we Frankfurcie am Main? On miewa się znakomicie!
Białokołnierzykowi z Brukseli wmawiali naiwnemu eurospołeczeństwu, iż wprowadzenie jednej dla wszystkich waluty ułatwi zwykłemu euroczłowieczkowi życie, ponieważ, wybierając się na urlop z Niemiec na ten przykład do Włoch, nie będzie musiał wymieniać swoich „dojczmarek” na liry i tracić przy tym należną bankowi prowizję. To i prawda, niemniej jednak spójrzmyż rozumnie w kierunku przeciwnym. Za ową urojoną wolność wszyscy €urostrefowcy płacimy wolnością dysponowania własnymi, ciężko zapracowanymi pieniędzmi! Każdziutki nasz krok, nawet zapłacenie za kawkę albo za bilet na metro kartą bankową, pozostawia ślad w Centralnym Banku Europejskim, a też w odpowiednich urzędach podatkowych, które natychmiast oszacują nas wedle swoich kryteriów. I właśnie o to eurounijnym twórcom polityki finansowej chodziło: wejrzeć każdemu euroobywatelowi do jego kieszeni aż po podszewkę i wydobyć stamtąd jak najwięcej dla siebie! Ot, i tyle. Zgodnie z danymi Centralnego Banku Europejskiego roczna inflacja w aktualnie dwudziestu krajach strefy €uro wynosi od półtora do dwóch procent w skali rocznej. Bujda na resorach, mości €uropanowie! Jak może inflacja sięgać dwóch procent, skoro niemal w każdym kraju waszej €urozony ceny rosną w skali roku co najmniej o pięć procent? W takiej Hiszpanii, zum Beispiel wynagrodzenia, a też emerytury, wzrastają przeciętnie o… półtora procent (!) Przemnóżcież to przez niemal dwadzieścia cztery lata, odkąd wprowadziliście wasze €uro. Statystycznego Hiszpana i Hiszpankę z winy waszego €uro życie kosztuje w roku 2025 o 84 procent drożej niż w roku 2002! My też potrafimy liczyć, nie gorzej od was – o, cześć wam panowie, magnaci. Wprowadzeniem wspólnej waluty zatraciliście coś, co jeszcze nie tak dawno było chlubą Eurounii: jej klasę średnią. Po cóż ogłupiać nas w telewizorni rewelacją, iż z każdym rokiem przybywa w Europie milionerów, skoro – to dane Programu ONZ do Spraw Rozwoju i też Banku Światowego – w roku 2024 na skraju ubóstwa żyło w Unii Europejskiej 93,3 miliona osób co oznacza 21 procent jej populacji? Któż doprowadził obywateli Eurobabuleńki do tak nędznych warunków egzystencji?
W dniu 1 maja 2004 roku Rzeczpospolita Polska padła wreszcie w upragnione ramiona Unii Europejskiej, co spowodowało nad Wisłą eksplozję radości. Niestety nie sama ani nawet nie w asyście Czechów i Madziarów, lecz w kompanii aż dziewięciu innych państw. Z perspektywy czasu ja oceniam, iż ów z pozoru szlachetny gest był policzkiem wymierzonym Rzeczpospolitej przez brukselskich, strasburskich i luksemburskich biurokratów, którzy jakoś zapomnieli o jej jawnych zasługach w obaleniu komunizmu. Z rolą Polski akurat w tej kwestii nie dało się przecież porównać nawet aksamitnego praskiego rewolucjonisty Vaclava Havela, o Cyprze i Malcie nie wspominając. Przyjęcie w owym roku aż dziesięciu krajów na raz pod spódnicę i zapaskę Eurobabuleńki ja osobiście osądzam jako najbardziej obłudną decyzję w historii owej organizacji. Tak otóż, moi Szanowni Czytelnicy! Eurokołnierzykom chodziło bodaj wyłącznie o sprowadzanie do zamożnego Eurozachodu tańszych rąk i umysłów do pracy, niż mieli je w swoich krajach. Oto jeden tylko skromniutki przykład, znany mi z własnego doświadczenia: do Niemiec, Francji, Włoch, a nawet Hiszpanii zaraz po „anschlussie” owej dziesiątki przez Eurounię zjechały tysiące kierowców ciężarówek, zwłaszcza z Polski i z Litwy, skuszonych ponad dwukrotnie wyższymi zarobkami niż w swoich krajach, co było prawdą. Biedacy, nie mieli zielonego pojęcia, iż ich zachodnioeuropejscy koledzy po kierownicy i tak przeskakiwali ich wynagrodzeniem co najmniej dwakroć, a przy tym sypiali w hotelach, nie zaś na leżankach w szoferkach, za co pracodawcy płacili im skromniutkie ryczałty, bo przecież każdy cent był dla obcego szofera bezcenny. Powtarzam, sam osobiście znam takowe wypadki, ale podejrzewam, że też w wielu innych zawodach podobne miały miejsca. Polacy oraz Litwini żywili się zakalcowymi hamburgerami, podczas gdy tacy Francuzi albo Niemcy zajadali się w przyautostradowych restauracjach apetycznymi obiadkami – sam to oglądałem, nikt obcy mi tego nie opowiadał. Tak dla normalnego Polaka przedstawiała się aneksja Polski przez Unię w roku 2004, pierwszego maja – w dniu, który przecież okrzyknięto Świętem Pracy.
W roku 2007, 1 stycznia Eurobabuleńkowa familia Adams powiększyła się o Bułgarię i Rumunię, a sześć i pół roku później, 1 lipca 2013 r., wstąpiła do niej Chorwacja. Eurobabuleńka takim oto sposobem rozpęczniała do dwudziestu ośmiu wnucząt. Jedno z nich wszak poczęło kopać babuleńczyne łono kopytkami oraz bóść je coraz ostrzejszymi rożyskami. O ile w referendum przeprowadzonym 1 czerwca 1975 za pozostaniem w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej opowiedziało się 67,2 procent głosujących Brytyjczyków, o tyle w podobnym głosowaniu przeprowadzonym 23 czerwca w 2016 roku takich było zaledwie 48,1 procent, zaś za uwolnieniem się z macek Euroośmionicy zagłosowało 51,9 procent dorosłych obywateli Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Stało się jasne, że większość obywateli Wielkiej Brytanii chce brexitu, wyjścia z eurounijnych struktur (skrót Br-exit pochodzi od skrótowca British exit oznaczającego brytyjskie wyjście, wyjście z macek euroośmiornicy). Decyzję Brytyjczyków natychmiast poparły Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, zawsze stające po stronie Wielkiej Brytanii, ale przeciwko pozostałej części Europodów, co akurat w dzisiejszych dniach staje się jeszcze bardziej oczywiste w obliczu ceł zaporowych narzucanych przez prezydenta Donalda Trumpa. Ostatecznie Wielka Brytania odseparowała się od Eurounii 31 stycznia 2020 roku. Eurobabuleńka pozostała z 27 eurokoziołkami. Niektóre z nich coraz śmielej ją bodą.
*
UNIA EUROPEJSKA OBECNIE – SIEDEM JEJ BŁOGOSŁAWIEŃSTW
Błogosławieni posiadający europejski dowód osobisty, albowiem z nim do każdego unijnego kraju dojadą. Bez wątpienia pierwszym błogosławieństwem dla obywateli Unii Europejskiej są traktaty podpisane w uroczym luksemburskim miasteczku Schengen, gwarantujące im swobodne przemieszczanie się pomiędzy wszystkimi dwudziestoma siedmioma unijnymi krajami. Do tego nawet nie potrzeba paszportu, wystarczy najzwyklejszy dowód osobisty. To doprawdy epokowe osiągnięcie. Mnie w roku 1985 wbito do paszportu stempel zakazujący przez pięć lat wjazdu do Wielkiego Księstwa Luksemburga z Niemieckiej Republiki Federalnej, choć legitymowałem się legalną wizą NRF, ale nie miałem tej upoważniającej do wjazdu a nawet wkroczenia na teren Beneluksu. Złowrogiego stempla do dziś nie zachowałem, ponieważ po powrocie do Polski musiałem w okresie co najwyżej dwóch tygodni zdeponować mój paszport w Urzędzie Paszportowym Milicji Obywatelskiej przy ulicy malarza Henryka Siemiradzkiego w Krakowie. Dziś za podobny postępek mógłbym luksemburskich granicznych feldfebli zadenuncjować do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, mającego swą siedzibę właśnie w ich wszecheuropejskim Luksemburgu. Swoboda podróżowania po całej strefie Schengen jedynie z dowodami osobistymi nie jest jedynym pozytywnym osiągnięciem biurokratów z Brukseli, Luksemburga i Strasbourga, ale jawi się za to owym najważniejszym. Dalej będzie o innych.
Szczęśliwi poszukujący pracy w innym kraju Unii, albowiem teraz łatwiej im ją znaleźć. Z wolnością przemieszczania się pomiędzy krajami europejskiej Unii, a też Norwegii oraz Szwajcarii, które do obszaru Schengen również przystąpiły, bezpośrednio związana jest swoboda zatrudnienia obywateli europejskich państw w innych krajach Unii – jej błogosławieństwo drugie. Korzystają z niej zwłaszcza obywatele krajów mniej zamożnych, poszukujący pracy w takich na przykład Niemczech, Irlandii, Norwegii, Szwajcarii, Szwecji albo w Luksemburgu. Brytyjski brexit bardzo poważnie zmniejszył za to Europejczykom szanse znalezienia zatrudnienia na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Wedle szacunków Głównego Urzędu Statystycznego opublikowanych w dniu 15 listopada 2019 roku poza granicami Polski przebywało 2 255 000 jej obywateli, którzy legalnie znaleźli zatrudnienie w innych krajach. Do roku 2023, zgodnie z tym samym źródłem liczba owa wzrosła do ponad trzech milionów. Hiszpańscy lekarze pielęgniarki, a też naukowcy, emigrują głównie do Irlandii, Republiki Federalnej Niemiec, Danii, Norwegii oraz do Szwecji, gdzie za swoją pracę wynagradzani są co najmniej dwukrotnie lepiej, niż w iberyjskim kraju. Hiszpański Instituto Nacional de Estadística poinformował oto, że od początku roku 2015 do końca 2024 z Hiszpani wyemigrowało zarobkowo do zamożniejszych krajów 547 690 osób, przede wszystkim młodych, szukających dla siebie na obczyźnie lepszych szans życiowych. Zjawisko emigracji zarobkowej przybiera w Europie coraz większe rozmiary i nic nie wskazuje na to, żeby rychło miało się zmniejszyć, przynajmniej dopóty, dopóki istnieją w niej kraje zamożne i biedne.
Błogosławieni jeżdżący po drogach, albowiem po nich niemal wszędzie dotrą – to kolejne błogosławieństwo Unii Europejskiej. Chyba wszyscy pamiętamy, jakie jeszcze do niedawna były drogi w Polsce, a ja dodam, że znacznie gorsze w karpackiej Rumunii. Statystyki podają oto, iż w roku 1990 w dwunastu państwach EWG było 42 176 kilometrów autostrad, aktualnie mamy ich w całej Unii 76 823 kilometry i ciągle dróg tej klasy przybywa. Najdłuższe sieci autostrad w Europie posiadają obecnie Hiszpania, Republika Federalna Niemiec i Francja. Jak poinformowała organizacja Transport International Pool (TIP) Group z siedzibą w Amsterdamie w roku 2023 było w krajach Unii Europejskiej 2 394 641 kilometrów pokrytych asfaltem lub innymi utwardzającymi masami dróg: autostrad, dwupasmowych dróg szybkiego ruchu oraz innych, konwencjonalnych. Podobny rozmach w budowaniu dróg wzdłuż i wszerz europejskiego kontynentu notowano tu za czasów cesarstwa rzymskiego. Obecnie europejskie drogi nie tylko do Rzymu i Brukseli prowadzą.
Szczęśliwi, którzy wsiedli do pociągu, albowiem prawie zawsze dokądś ich dowiezie. W roku 2023 w dwudziestu siedmiu krajach członkowskich Unii Europejskiej było 200 947 kilometrów dróg żelaznych, wszystkich razem: tych konwencjonalnych, owych najwyższych prędkości, a także tamtych najwolniejszych. Problemem Unii są występujące w jej krajach aż trzy różne szerokości torów: klasyczna (1.435 milimetrów), iberyjska (1.668 mm) oraz fińska (1.524 mm). Wedle standardów europejskich za linie najwyższej prędkości uważa się te, na których pociągi osiągają co najmniej 250 kilometrów na godzinę. W roku 2024 Francja miała takich 2 734 kilometry, Republika Federalna Niemiec 3 610, Hiszpania zaś 3 974 kilometry (najwięcej na kontynencie). Tradycyjnie najszybszym europejskim pociągiem jest francuski Train à Grande Vitesse (TGV), osiągający prędkość eksploatacyjną 320 kilometrów na godzinę (w próbach TGV-POS 574,8 km/h). Pendolino po drogach żelaznych w Polsce jeździ z maksymalną prędkością 200 kilometrów na godzinę.
Błogosławieni latający w niebiosach, albowiem o wiele szybciej dotrą do celu. Ułatwienia w podróżowaniu pomiędzy krajami strefy Schengen sprawiły, iż powstały w Europie nowe linie lotnicze, stanowiące konkurencję dla dawnych, tradycyjnych. W okresie ostatniego ćwierćwiecza galopująco wzrosła w krajach Unii Europejskiej liczba portów lotniczych, obsługujących ruch międzynarodowy: w roku 1999 było takich około setki, aktualnie – to informacja od IATA – jest ich 3 300. Latanie po Europie, nie tylko po jej dwudziestu siedmiu krajach unijnych, stało się w ostatnim dwudziestoleciu sporo tańsze, niż było jeszcze w minionym stuleciu. Tylko nam fruwać po Europeńce! Pływanie po morskich wodach – a jakże! – również stało się łatwiejsze. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce wielkie statki z turystami zawijać będą nawet do samego centrum Berlina, Madrytu, Paryża albo Wiednia – Eurounia kroczy wszak z postępem, nieprawdaż?
Szczęśliwi posiadający „komóry”, albowiem płacić będą zgodnie z jedną taryfą. Od 15 czerwca 2017 roku Komisja Europejska, główny organ wykonawczy Unii Europejskiej zatwierdziła normatywy tak zwanej Taryfy Roaming, umożliwiającej w unijnych krajach korzystanie z bezprzewodowej (głównie komórkowej) sieci telefonicznej bez uiszczania dodatkowych opłat, jak to miało miejsce wcześniej. W praktyce oznacza to, iż z mojego hiszpańskiego telefonu w niemalże już polarnej Estonii albo jakiejś innej Finlandii telefonować mogę bez problemu, płacąc bodaj tyle, ile w mojej Pinedzie de Mar. Łatwy jest też dostęp do radia, telewizji oraz sieci społecznościowych, o ile ktoś koniecznie pragnie się od nich uzależniać.
Radujcie się, kiedy w innym kraju zachorujecie, albowiem się tam o was zatroszczą. Niewątpliwą zaletą Unii Europejskiej jest wspólna polityka ubezpieczeń zdrowotnych. Oznacza to, iż zachorowawszy we Francji albo w Niemczech, o co przecież nietrudno, mogę z moją tarjetą (kartą) sanitarną leczyć się w tamtejszych publicznych placówkach służby zdrowia, dokładnie tak, jakby nieszczęście przytrafiło się mi w Hiszpanii. Porozumienie owo nie dotyczy wszak leczenia w placówkach prywatnych służby zdrowia, nie obejmuje też usług stomatologicznych ani operacji plastycznych i kosmetycznych, żeby dla przykładu panience poprawiano nosek, bo zanadto się jej zadziera. Jeszcze kilka lat przed pandemią Covid-u córkę mojego kolegi z pracy operowano (wyrostek robaczkowy) w Nowym Jorku, a ponieważ samowolnie przedłużyła w USA pobyt, przez co wygasło jej ubezpieczenie, tamtejsza klinika za usługę wystawiła fakturę na 32 tysiące dolarów. Biedaczkę zatrzymano w mieszkanku, w którym rezydowała wraz z dwiema koleżankami dopóty, dopóki rodzice nie przelali na konto kliniki owej sumy. Gdyby wówczas owa przypadłość dopadła nieszczęśnicę nie w Nowym Jorku, lecz w angielskim Yorku (Wielka Brytania jeszcze stanowiła wówczas segmencik Unii Europejskiej), rozpruto by jej brzuch, a potem go zacerowano bezpłatnie.
*
UNIA EUROPEJSKA OBECNIE – SIEDEM JEJ GRZECÓW GŁÓWNYCH
Oj, doprawdy jest ich sporo! Analizować będę krok po kroku, nikogo nie oszczędzając chociaż imion ani nazwisk wymieniać nie będę, bo te potrzebne są jedynie Wikipedii, a i to nie zawsze. Bez nich też można się obejść, bez nawet znikomego uszczerbku dla historii europółkontynentu (drugą połówkę stanowi wszak Azja, niemniej ambitna w swych zaborczych zapędach). W roku 2023 średnie miesięczne wynagrodzenie w krajach Unii Europejskiej nie przekraczało 1 828 €uro w miesiącu, z czego, co zrozumiałe, potrącano odpowiednie podatki, stosownie do legislatury każdego kraju członkowskiego. Eurounijni funkcjonariusze, zgodnie z taryfikatorami inkasowali od 3.463 do 23.964 €uro w miesiącu (!) choćby na polu nie potrafili odróżnić kalarepy od rzepy a w lesie dzika od wieprza lub też królika od polnego szaraka – znam takie przypadki! Owa przeogromna przepaść jest NAJWIĘKSZYM GRZECHEM GŁÓWNYM EUROUNII. Bo czymżeż różni się białokołnierzykowy eurourzędniczyna z Brukseli od szanowanego sołtysa Wólki Poduchownej, który urząd swój piastuje od lat ponad czterdziestu a wszyscy Wólczanie mają go w największym poszanowaniu? Tylko tym, że jako tako nauczył się mowy angielskiej? Zdarzy mi się czasem posłyszeć w wiadomościach wypowiedzi €urodeputowanych (wszak chodzi im głównie o €uro!) „Panie, ty to słyszysz i nie trzaśniesz piorunem w mównicę?” – imion ani nazwisk nie wyliczę, bo szkoda mi zamazywać ekran mojego komputera. Anglicy z Kłaja i z Kołomyi lepiej przed wojną mawiali, choć nie posługiwali się Google Translatorem. Zarobki €urourzędasów jawią się przeogromnym skandalem brukselskiej aktualnej dwudziestosiedmiornicy.
– „Panie Jerzy, a dlaczego nie chce pan wstąpić do naszej partii?” – niemal każdego miesiąca nagabywała mnie zacna pani Lena, kierowniczka działu kard w nieistniejącej już przesławnej krakowskiej garbarni. „Tacy zdolni ludzie są naszej partii bardzo potrzebni. Miałby pan ułatwiony awans na stanowisko kierownicze” – kusiła z fałszywym uśmieszkiem. Jak najpewniej domyślają się moi Czytelnicy, pani Lenie w tamtych latach chodziło o Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Ja wychodziłem z jej kantorka odwrócony ku kadrowej tyłem, dla pokazania, gdzie i jak głęboko mam nie tylko PZPR, ale też wszystkie inne ówczesne partie polityczne. I dziś, mając już 68 lat, postąpiłbym podobnie. Oto DRUGI Z GRZECHÓW GŁÓWNYCH UNII EUROPEJSKIEJ: angażowanie, a potem awansowanie w jej strukturach osób nie wedle kryteriów fachowości, zatem i przydatności obywatelom, lecz podług przynależności partyjnych. Przecież to dokładniutka kopia leninizmu i stalinizmu w CCCP! W dzisiejszej Europie o wpływy i przewagę walczą głównie partie lewicowe, przede wszystkim ta socjalistyczna oraz prawicowe, bardziej narodowe, z założenia broniące zasad tradycyjnych. W Hiszpanii niedouczeni dziennikarze europejskie partie prawicowe określają mianem skrajnej prawicy, bo tak im w ich skryptach telewizyjni bossowie napisali i kazali czytać, pod rygorem wyrzucenia z pracy. Niektórzy pozwalają sobie nawet określać je nawet mianem partii faszystowskich (!) Ja twierdzę jedno: zacną Europejską Unię konsekwentnie pogrążają w piekielnej otchłani obie strony, zarówno ta lewicowa, jak też owa prawicowa, losem zwykłych obywateli ani odrobinę się nie przejmując. Partyjnym dygnitarzom a wraz z nimi ich mizernym klakierom, których tak hojnie wynagradzają wkrótce prawda zajrzy w oczy, jak na przełomie dekady lad osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ukoliła w oczne gałki tak pewnych siebie wodzów ZSRR, co to w Pana Boga nie wierzyli, ale oszukać go nie zdołali. Pewien jestem, że i dzisiejsza europejska dwudziestosiedmiornica razem z jej białokołnierzykowymi funkcjonariuszami Boskiemu sądowi nie ujdą, a czas to rychło pokaże. Ponad siedemdziesiąt tysięcy pracowników zatrudnionych w strukturach Unii Europejskiej, przede wszystkim wedle kryteriów partyjnych – jestem tego pewny – wielce się rozczaruje.
TRZECIM GRZECHEM GŁÓWNYM Unii Europejskiej okazuje się niekompetencja, wynikająca z ignorancji licznych jej urzędników. Czepię się w tym akapicie tylko jednej europejskiej komisji, tej do spraw rolnictwa i żywności. Piszę mój artykuł licząc sobie niemal 69 lat, ale do dziś doskonale czuję pod językiem smak mleka „prosto od krowy”, prawdziwej śmietany, wiejskiego masła, wspaniałego białego sera, a nawet naturalnej maślanki i serwatki, którymi w letnie upały gasiło się pragnienie. Podobnych im produktów nie znajdzie się dzisiaj w żadnym z dwudziestu siedmiu krajów Unii. Wygląda na to, jakby urzędnicy Europejskiej Komisji do Spraw Rolnictwa i Żywności, na czele z jej luksemburskim przewodniczącym, prawdziwej krowy nigdy nie widzieli w jej naturalnym środowisku, a jedynie na ekranie telewizora albo w jakiejś aplikacji komórkowej. Prawdziwe rolnictwo, familijne i zdrowe unijni dygnitarze przekształcili w sowieckie kołchozy, które jeszcze całkiem niedawno wielce krytykowali zza żelaznej kurtyny. Żal serce ściska, kiedy oglądam w telewizji poczciwe bydlęta, stłoczone w zagnojonych oborach, karmione sztuczną karmą, byle tylko więcej dawały mleka. Mleczne wyroby pełne stały się nienaturalnych konserwantów, spośród których wiele szkodzi przecież ludzkiemu zdrowiu. Europejskie markety przepełnione są bezzapachowymi towarami spożywczymi, opakowanymi w kolorowe plastyki, nie posiadającymi niemal żadnych wartości odżywczych. Tknąłem nieszczęsną krowę i jej mleko, ale podobna sytuacja dotyczy każdego innego towaru, oferowanego nam na półkach. Działania Europejskiej Komisji Rolnictwa i Żywności doprowadziły do tego, że rolnictwo w krajach europejskich stało się nieopłacalne a produkty żywnościowe z roku na rok drożeją – eurokołnierzykom chyba o to chodzi, bo przecież im droższy produkt, tym wyższy od niego podatek VAT. Doszło do straszliwego paradoksu: w takiej Hiszpanii, najprawdziwszym raju dla uprawy warzyw i owoców w ciągu ostatnich trzydziestu lat niemal całkowicie zniknęły plantacje truskawek (taniej sprowadzać je z Maroka), zboża w tym kukurydzę importuje się z Ukrainy. Rynek produktów żywnościowych opanowały wielkie korporacje, zarządzane przez nigdy nienasyconych multimilionerów. Dokładnie tak samo dzieje się we wszystkich pozostałych krajach Eurounii.
GRZECH NUMER CZTERY: podcinanie nóg europejskiemu przemysłowi. Świat cały, nie tylko Europa, stanowczo zaszedł za daleko. Jest zrozumiałe, że w czasach dzisiejszych nikt się nie przesiądzie z wygodnego samochodu na grzbiet dardanelskiego osła, ani nie przewlecze dżinsów albo zgrabnej sukieneczki na ten przykład od Giorgio Armaniego w zgrzebną włosienicę. Niestety, w wytwarzaniu artykułów przemysłowych Unia Europejska wielce w owej kwestii przesadza. Naprodukowano w niej tyle najróżniejszych towarów przemysłowych, że – jak szacuje Bank Światowy -eurokonsumenci nawet w ciągu dwudziestu lat nie zdołają ich skonsumować, bo po prostu ich na to nie stać. Kiedy w roku 1993 Europejska Wspólnota Gospodarcza zmieniała się w Unię Europejską, zachodnie koncerny przemysłowe zdążyły mocno osadzić się w krajach Europy wschodniej, zresztą za przyzwoleniem tamtejszych rządów. Jako przykład: zamiast poczciwego Poloneza na polskich drogach pojawił się o wiele droższy Volkswagen, Żuka i Nyskę wyparł z koślawych ulic Iveco, niezłego węgierskiego Ikarusa niemiecki Neoplan, podobno o dwie klasy lepszy. Europę zasypały bluzeczki i spodnie Adidasa, Nike oraz Lacoste ze skośno powszywanymi nogawkami i rękawami, bowiem wszywały je skośnookie Tajki, Wietnamki czy jeszcze inne Bangladeszanki, bo tam niewolnicza praca okazywała się znacznie tańsza niźli w takiej Rumunii. A Brukselka pobłażliwie się wszystkiemu przyglądała. Unia Europejska szybciutko przeobraziła się w ogromniastą trumnę, w której zaległy jej prestiżowe, markowe produkty, a gwoździem do niej stały się na razie 15-procentowe cła zaporowe, wprowadzone na europejskie towary przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, obowiązujące od 7 sierpnia 2025 roku. Pani przewodnicząca wszystkich europejskich komisji pokornie na nie przystała, żeby czasami nie oberwać więcej. Gryzimikrofońscy eurodziennikarze kłamliwie użalają się nad biednymi Amerykanami: ileż więcej będą musieli oni płacić za hiszpański olej z oliwek, francuskie wina, a nawet szwajcarskie zegarki, ani słowem nie wspominając, ile owe cła kosztować będą Hiszpanów, Francuzów i Szwajcarów.
PORA NA GRZESZEK PIĄTY: fałszywą ochronę środowiska naturalnego. Z pozoru Unia Europejska przewodzi całemu światu w inicjatywach mających na celu ochronę środowiska naturalnego w obliczu drastycznych zmian klimatu, jakie w ostatnich dziesięcioleciach mają miejsce na świecie. W inicjatywach na terenie innych krajów, byle nie u siebie: Chin, Indii, Stanów Zjednoczonych czy nawet Brazylii. Tymczasem najbardziej zanieczyszczonym akwenem świata nie jest Morze Wschodniochińskie, lecz Śródziemne, europejskie. Od Turcji po Hiszpanię niemal całkowicie wyniszczono w nim wszelkie życie biologiczne: nie tylko ryby i owoce morza, ale nawet posydonię – jedyny gatunek roślin wystęoujący w jego wodach. Podpisywanymi traktatami w różnych Paryżach i w innych metropoliach można sobie odwłoki podcierać, byle się nie pokaleczyć, bo tak są stanowcze. Hiszpania, skąpana w słońcu bodaj najbardziej spośród wszystkich krajów Eurobabuleńki zaledwie 18 procent zasobów swej energii czerpie dzięki słońcu, 23 procent dzięki wiatrowi i 0,8 procent dzięki morskim falom – to czyni razem zaledwie 41,8 procent jej zasobów energetycznych. Niemalże nordycka Dania, gdzie słońca jest przecież o wiele mniej, pod tym względem przewyższa ją dwukrotnia! Hiszpański rządunio wydedukował sobie bowiem, że o wiele taniej niż inwestowanie w panele słoneczne kosztuje go sprowadzanie gazu ziemnego z Algierii. Cóż będę mówił o iberyjskiej Hiszpanii? W moim Krakowie, pomimo oficjalnych zakazów całe Stare Miasto dalej ogrzewane jest kopcącym węglem, zaś obrona Turoszowa urosła do rangi zasadniczego problemu narodowego niczym w swoim czasie Powstanie Listopadowe. Czy w takiej sytuacji kiedykolwiek Europa zdoła przywrócić swym mieszkańcom czystą wodę i powietrze?
NO, TO TERAZ GRZECH SZÓSTY, DEMONICZNY: brak jednomyślności Europy w polityce zagranicznej i imigracyjnej. Ów problem stał się szczególnie widoczny po wybuchu wojen Rosji z Ukrainą (24 lutego 2022) oraz Izraela z Gazą (7 października 2023). Z Ukrainą powolutku sytuacja się wyjaśnia: obszar owego wielkiego kraju (603.700 km²), w tym ogromne połacie wysokiej klasy tamtejszych uprawnych ziem a do tego jeszcze ukraińskie surowce, głównie węgiel i rudy żelaza od lat kusiły europejskich kapitalistów, którzy pod fałszywym pozorem ochrony w swoich krajach środowiska naturalnego zamierzali owe strategiczne minerały sprowadzać z Ukrainy, niechaj tam kopalnie i huty kopcą, a nie w Zagłębiu Ruhry albo w bliskim Brukseli Charleroi. W początkach XXI stulecia Eurounia masowo poczęła też importować z Ukrainy zboża, w tym kukurydzę choć to Hiszpanie pierwsi ją do Europy sprowadzili, a Francuzi jej uprawy najbardziej upowszechnili. Ogromnym atutem Ukrainy stało się jej sąsiedztwo z Rosją; Eurounia z jej terytorium łatwiej mogła kopać ruskiego niedźwiedzia będąc pewna, że kiedy ten odwróci się przeciwko Ukrainie, Europa stanie w jej obronie i tak właśnie się stało. Kopany ruski niedźwiedź nie wytrzymał i Ukrainę 24 lutego 2022 roku rzeczywiście zaatakował. Unia Europejska natychmiast stanęła w jej obronie, ale nie jednogłośnie; przeciwko europejskiej polityce w kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej zdecydowanie stanęli prezydenci Węgier i Słowacji, dwóch krajów akurat z Ukrainą sąsiadujących. Zachowawczo zachowała się też Rumunia. Z perspektywy blisko czterech lat rosyjsko-ukraińskiej wojny jasno wynika, że Unia Europejska jest za nią współodpowiedzialna. Zupełnie podobnie rzecz przedstawia się z konfliktem w Gazie. W noc z 7 na 8 października 2023 roku rozpętał go nie Izrael, lecz islamski Hamas, do tamtej pory zgodnie uznawany za jedną z najbardziej niebezpiecznych terrorystycznych organizacji świata. I w tej kwestii brak jednomyślności w europejskiej Unii. Najbardziej fałszywe nuty zagrał w niej rząd Hiszpanii: kupuje uzbrojenie w Izraelu, bo ponoć właśnie takiego pilnie potrzebuje hiszpańska Guardia Civil, żeby po uciszeniu skandalu spieniężać je terrorystom z Hamas. Ot, z jakiego powodu oficjalnie przed niespełna dwoma laty, wbrew stanowisku Komisji Europejskiej Hiszpania uznała Państwo Palestyńskie. Iberyjskiej Hiszpanii zawtórowała na swojej harfie Irlandia, a we wrześniu 2025 roku uczyniła to Francja – to tylko trzy europejskie kraje, a Eurobabuleńka liczy ich przecież dwadzieścia siedem. Ja uważam, że zacny Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, mający swą siedzibę w Luksemburgu powinien jak najszybciej stawić prezydentów owych trzech krajów a też ich ministrów „obrony narodowej (?)” przed obliczem europejskiej sprawiedliwości za jawne wspieranie islamskiego terroryzmu. W telewizji pokazuje się burzone przez Izraelitów szkoły i szpitale, ale ani słowem nie mówi o tym, że przesiadują w nich po zęby uzbrojeni Hamasowi terroryści, a uczniowie albo pacjenci są jedynie ich żywymi, ludzkimi tarczami. W której europejskiej telewizji demokratycznie powiedziano, że palestyński Hamas wydrążył pod Gazą (toż to zaledwie 45 kilometrów kwadratowych powierzchni, mniej niż osiem procent Warszawy!) niemal pięćset kilometrów tuneli – nie dla zbudowania w nich pociągów metro, lecz dla zmagazynowania tam najróżniejszego typu materiałów wybuchowych i pocisków rakietowych wymierzonych w Tel Awiw? Na rzekomo wolną i niezależną w Europeńce telewizję narzucono demokratyczną cenzurę, choć na razie bez przybijania pieczątek OCENZUROWANO, jak to miało miejsce w Polsce w czasach stanu wojennego. Wtedy przynajmniej otwarcie o cenzurze informowano, w zafałszowanej europejskiej demokracji – nie. A z pozoru lokalny bliskowschodni problem Gazy, wkrótce stać się może zarzewiem ogólnoświatowego konfliktu na niespotykaną w dziejach ludzkich skalę, wspiera go bowiem skrajny religijny fanatyzm obu stron. Na razie brakuje w nim jedynie Europejczyków: w nowoczesnych czasach w miejscu zakonów rycerskich – zakonów rakietowych, choć i na takie szybciutko nastać może pora. Wszak religia to opium dla mas.
Polityka imigracyjna do reszty podzieliła Unię Europejską. W roku 2024 wszystkie kraje Unii Europejskiej zamieszkiwało 449 milionów osób; Hiszpanię 49 300 000, co stanowiło mniej więcej 11 procent populacji europejskiej. W tym samym roku, jak informuje agencja Frontex na obszar wszystkich krajów Unii przedostało się nielegalnie 239 0000 osób, z czego 63 970 do Hiszpanii, a to czyni już 27 procent. Cacanie! Jak poinformowało tutejsze Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, w pierwszym półroczu 2025 roku wtargnęło na teren iberyjskiego kraju 17 990 nielegalnych imigrantów, z czego 11 321 drogą morską z Afryki na Wyspy Kanaryjskie. Nielegalne przekroczenie granicy jakiegokolwiek państwa jest w świetle praw przestępstwem, tak więc powinno być karane z całą surowością. A oto, jak aktualnie postępują z nielegalnymi przybyszami niektóre kraje członkowskie Unii Europejskiej: Francja rozlokowuje takich w obozach dla uchodźców na terenie swojego kraju; Włochy obozy takie od roku 2024 tworzą na terenie nienależącej od Unii Albanii, w porozumieniu z tamtejszym rządem; Austria oraz Węgry na swoje obszary takich nie przyjmują, natychmiast odsyłając ich do Serbii albo do Niemiec; Niemcy? – najpierw w imię praw człowieka przyjmują nielegalnych z rozwartymi ramionami, ale potem tamtejsza policja sekretnie stara się ich przerzucić do Polski albo do Czeskiej Republiki; Hiszpania: tych z Wysp Kanaryjskich, Ceuty i Melilli rząd rozsyła do piętnastu kontynentalnych prowincji Królestwa, żeby to one o nich się troskały, sam piłatowato umywając rączki – wszystko to, co zrozumiałe, na koszt legalnych swoich obywateli. Człowiecza Europeńka fałszywie chroni uchodźców z Mali, Nigru, Kongo, Libii, Somalii, Sudanu czy jeszcze jakiegoś innego Czadu, pokazując to całemu światu na ekranach telewizorów. Czego nie pokazuje – to ogromne ilości uzbrojenia jakie Francja, Hiszpania, Włochy, Niemcy, Czechy, a też Polska eksportują do wymienionych krajów, dbając o to, ażeby kacykowie nie przestawali się mordować. Oż, obłudo!
SIÓDMY EUROPEJSKI GRZECH GŁÓWNY stanowią pospołu wszystkie siedem grzechów głównych wymienianych przez Katechizm Kościoła Katolickiego, czyli pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, łakomstwo, gniew i do tego wszystkiego lenistwo – bezustannie popełniane przez unijnych funkcjonariuszy oraz członków licznych, o ile nie wszystkich europejskich rządów, pysznie, zazdrośnie, a często demonstrując gniew uzurpujących sobie prawo do rządzenia milionami poddanych tylko dlatego, że ci raczyli ich wybrać w rzekomo demokratycznych elekcjach. Nawet partie przegrane po wyborach układają się z innymi (ostatnio w Holandii, Niemczech i w Hiszpanii), żeby większą liczbą deputowanych w parlamentarnych ławach utrącić partię, która w wyborach zwyciężyła. Zamiast w parlamentach debatować o tym, jak ulepszyć życie obywatelom, wybrańcy narodu gniewnie, agresywnie skaczą sobie do oczu, wzajemnie się oskarżając. Toż to kpina z demokracji, lekceważenie woli wyborców! Komisja Europejska takie agresywne zachowania powinna natychmiast, z całą surowością karać wyrzucaniem gniewnych deputowanych na bruk, bowiem nie takie zachowanie obiecywali w swych programach wyborczych – nieprawdaż? O chciwości oraz łakomstwie europejskich władców też nie należy zapominać, w jednym kraju po drugim bowiem też w samym brukselskim łonie coraz częściej ujawniane są wielomilionowe afery korupcyjne. Najbardziej boli to, że nawet w czasie pandemii Covid-u niektórzy radcy i ministrowie kosztem obywateli zyskali wielkie fortuny na akceptowaniu dla europejskiego folwarku oraz niektórych jego narodowych stajni określonych szczepionek, a nawet maseczek ochronnych, które tak naprawdę okazały się nieprzydatne, co po latach aż nadto stało się widoczne. Skompromitowane w różnych krajach polityczne kurczęta najczęściej zaprasza się do Brukseli, Luksemburga albo innego Strasburga, żeby tam bezpiecznie chroniły się pod skrzydłami Eurokwokuleńki. Hańba! O grzechu nieczystości w krajach Unii Europejskiej, jak też w jej strukturach centralnych, również zapomnieć nie wolno. Raz po raz ujawniane są informacje o różnych europejskich ministrach zaprzyjaźnionych z panienkami jak najlżejszych obyczajów, a też z podobnymi im paniczykami, boć przecie żeńskie i męskie krocza Unia Europejska w imię równych praw wszystkich w przyrodzie występujących płci ostatnimi czasy zrównała (wygląda mi na to, że w barwach tęczowatej bandery zalegalizowane zostanie nawet współżycie z tasiemcem, a jego owoc legalnie zarejestrowany w którymkolwiek z Euroratuszów). W Hiszpanii kilka panienek byłego socjalistycznego ministra transportu awansowanych zostało przezeń na odpowiedzialne stanowiska w liniach kolejowych oraz lotniczych, choć dwie z nich nie mają matury (!) Zwolnić je z pracy prawo teraz zabrania, co najwyżej przenieść na inne (dopowiem: wyższe) stanowiska. Rzecz miała miejsce w Hiszpanii, przeto skomentuję ją po hiszpańsku: ¡O, curva! We wszecheuropejskich Brukseli i Strasburgu w roku 2020 ujawniono eurodeputowanych organizujących orgie z udziałem prostytutek. Po francusku zowie się to bordel, po flamandzku bordeel, po polsku podobnie.
Osobno i na sam koniec opiszę ostatni z katechizmowych eurogrzechów głównych: lenistwo. W praktyce oznacza on mniej więcej to samo, co biurokracja. „Ucz się, Agniesiu lepiej, to będziesz w biurze pracować, a nie w kasie. A ty, Jasiu popraw się z matematyki, bo wójt obiecał, że cię weźmie na referenta do gminy i nie będziesz musiał chodzić za pługiem ani za krowami” – tak to się zaczynało, pamiętamy? Jeszcze w latach siedemdziesiątych takimi słowy zachęcano podrostków do nauki, roztaczając przed nimi miraże łatwiejszego życia: porzucić rolę wraz z oborą i zatrudnić się choćby w gminie, byle za biurkiem. Takie oto były w owych czasach początki biurokracji, co to wkrótce przerodzić miała się w biurokrację i stać się prawdziwą plagą nowoczesnej Europeńki. Komputeryzacja a za nią informatyzacja zamiast pomagać stworzyły bariery bardzo trudne do pokonania niemal w każdej dziedzinie życia. Bez uprzedniego uzyskania terminu wizyty nie sposób w najprostszej sprawie dostać się do wielu urzędów a nawet do swojego lekarza, bo ten zamiast wspomożycielem pacjenta stał się niewolnikiem komputerowej bazy danych (w publicznych ośrodkach służby zdrowia w Niemczech ogranicza się lekarzom, a nawet pielęgniarkom czas konsultacji z pacjentem). Oto inne przykładziki: wysłana pocztą przesyłka z jednego eurokraju do innego dawniej docierała w ciągu kilku dni, aktualnie z Hiszpanii do RFN „idzie” – zapewne na piechotę! – co najmniej dwa tygodnie; wysłane mi przed ostatnim Bożym Narodzeniem z Polski wędliny wędrowały szlakiem pocztowym 24 dni i nawet zapakowane w folię próżniową nie nadawały się po dotarciu do Pinedy de Mar do spożycia; na ustalenie wysokości należnej mi jak psu buda emerytury czekałem osiem miesięcy bo ZUS-ik wymaga, bym zarejestrował się w polskim Urzędzie Stanu Cywilnego choć od lat posiadam obywatelstwo Hiszpanii – chyba tylko po to, żeby moje dane przekazać krwiopijczemu urzędowi skarbowemu? Do tego wszystkiego w galopującym tempie wzrasta niekompetencja urzędników oraz ich uzależnienie od danych z komputera.
* * *
HISTORIA UNII EUROPEJSKIEJ wykazuje, iż jej założenia były nawet szlachetne. Niestety ich realizowanie ujawnia, że człowiek, czegokolwiek się ima, prędzej lub później to sknoci. Eurounia coraz bardziej upodla zwykłych swoich obywateli, ku korzyści gromady spryciarzy. Niby nic, a tak to się zaczęło. A czym się skończy?
19 października 2025
Jerzy Leszczyński


