Jerzy Leszczyński – Od Europodów dla Antypodów – 80 lat od powstania Organizacji Narodów Zjednoczonych
Share
Flaga ONZ. Fot. Wikipedia
I mówić będą: „pokój i bezpieczeństwo!”
PIERWSZĄ Wojnę Światową mnie dane było poznawać z opowieści moich dziadków i pana Janickiego – nauczyciela, który w roku 1945 zdecydował się przeprowadzić wraz z żoną i synem ze Stargardu wówczas Szczecińskiego do Małopolski, tu bowiem przyznano mu przy szkole domek z ogródkiem. Przed Świętem Wszystkich Świętych każdego roku pan Janicki prowadzał wszystkie dzieciaki ze szkoły podstawowej – było nas z górą pół setki – na wojskowy cmentarz z 1914 roku w pobliskiej Czyżyczce, który najpierw uprzątaliśmy, a nasz nauczyciel potem sadzał nas wokół siebie niczym kokosz pisklęta i snuł opowieści o Pierwszej Wojnie Światowej, w której sam stracił ojca w bitwie pod Łapanowem. Wielka Wojna przyniosła ogromne straty w ludziach. Brytyjska organizacja The Commonwealth War Graves Commission (Komisja Grobów Wojennych Wspólnoty Brytyjskiej) wyliczyła, że w działaniach na wojennych frontach straciło życie od 15 do 22 milionów żołnierzy, zaś 23 miliony odniosło obrażenia. Liczbę zmarłych cywilów ta sama organizacja szacuje na 6 do 13 milionów. Owe liczby przyprawiły o ból wszystkich zębów ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Thomasa Woodrowa Wilsona. Ten zamyślił sobie utworzenie międzynarodowej organizacji, która zdolna byłaby zapobiegać w przyszłości podobnym tragediom. Do pomocy zacny pan prezydent dobrał sobie trójkę polityków, którą tworzyli: Amerykanin Henry Cabot, Brytyjczyk David Lord George i Francuz Georges Clemenceau. Ich wspólne wysiłki doprowadziły do powstania 10 stycznia 1920 roku League of Nations (Sociéte des Nations), po polsku Ligi Narodów, z siedzibą w szwajcarskiej Genewie. Jej pierwszym sekretarzem generalnym wybrano Sir Erica Drummonda. Jeszcze w roku 1920 do Ligi przystąpiło 18 państw, pośród nich Rzeczpospolita Polska, która przecież dopiero co odzyskała niepodległość. Do końca roku 1920 liczba państw członkowskich wzrosła do 49, a w dalszych latach przybyło jeszcze 15 – razem 64.

Sir Eric Drummond, pierwszy sekretarz generalny Ligi Narodów
Zasadniczym celem Ligi, jak wynikało z jej aktu założycielskiego, było „zapobieganie przyszłym wojnom drogą promowania międzynarodowej współpracy i utrzymywania pokoju”. Wszystko wydawało się nader proste: za stan pokojowy szlachetni panowie uznali po prostu brak wojny oraz międzynarodową współpracę. Wkrótce życie pokazać miało, że to za mało, że chodzi o coś więcej, mianowicie o nie zbrojenie się państw sygnatariuszy, a nawet o rozbrajanie, na co żadne z państw ochoty nie miało. O wychowywaniu dzieci i młodzieży dla pokoju nikt nawet półgębkiem nie wspominał. Zamiast tego do szkół bodaj we wszystkich krajach wprowadzono przedmiot nauczania sztuki wojennej, fałszywie nazwany „przysposobieniem obronnym” (?) Dla młodych mężczyzn służba wojskowa we wszystkich krajach Ligi była obowiązkowa, a za jej odmowę na przykład z przyczyn pacyfistycznych albo religijnych odważnego młodego człowieka posyłano za kratki.
Takie rozumienie pokoju rychło doprowadziło do kolejnej światowej wojny, już drugiej. Ta trwała dokładnie sześć lat i jeden dzień, od 1 września 1939 roku do 2 września roku 1945. Ta wojna przyniosła, według cytowanego wcześniej brytyjskiego źródła od 21 do 25 milionów martwych żołnierzy, a do tego jeszcze od 49 do 60 milionów ofiar cywilnych, nie biorących bezpośrednio udziału w starciach zbrojnych. Toż sporo ponad dwukrotnie więcej niż żołnierzy! Owo porównanie doprawdy jest zastraszające! Terminu „Narody Zjednoczone” po raz pierwszy użył Franklin Delano Roosevelt, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej pierwszego stycznia jeszcze w 1942 roku, mobilizując do walki przeciw państwom Osi (Niemcy, Włochy, Japonia, a wraz z nimi Bułgaria, Chorwacja, Rumunia, Słowacja i Węgry). W dniu 25 kwietnia 1945 roku przedstawiciele pięćdziesięciu krajów podpisali w San Francisco dokument nazwany Kartą Narodów Zjednoczonych. Nie było wśród nich Polski ani Stanów Zjednoczonych. Amerykański prezydent, Harry S. Truman, Kartę skrycie sygnował 8 sierpnia, następnego poranka posyłając Panu Bogu osiemdziesiąt tysięcy ofiar bomby atomowej z Nagasaki. Takie oto były kulisy powstania od samego początku zafałszowanej Organizacji Narodów Zjednoczonych, co raczej wstydliwie przemilcza się w historycznych annałach. Zacny Wincenty Rzymowski, minister spraw zagranicznych polskiego Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej do uroczego San Francisco dotarł nieco później, ale Kartę zdążył tam podpisać w poniedziałek 15 października, tak więc kiedy w środę 24 października 1945 roku uroczyście podpisywano akt założycielski nowej zbawczyni świata, Polska znalazła się w gronie założycieli jako państwo 51. I tak, ku chwale ojczyzny, do dziś pozostało. W kwietniu 1946 roku zacna Liga Narodów, która okazała się piramidalnym fiaskiem została rozwiązana, a jej funkcjonariusze posłani w pole kapusty.
Tymczasem Organizacja Narodów Zjednoczonych wzrastała w siłę i obrastała w piórka. W roku 1947 przeprowadziła się do swej nowej, sięgającej niebios siedziby nad East River w Nowym Jorku, zaprojektowanej przez amerykańskiego architekta Wallace’a K. Harrisona. Tu mieszczą się cztery ważne dla ONZ instytucje: Sekretariat Generalny, siedziba Zgromadzenia Narodowego, Centrum Konferencyjne oraz Biblioteka Daga Hammarskjölda. Przed wejściem do gmachu stanęła bodaj najbardziej emblematyczna rzeźba inspirowana Biblią: Przekuwanie miecza na lemiesz, dzieło serbskiego rzeźbiarza, Jewgienija Wočetića, podarowane ONZ przez ateistyczny Związek Radziecki. Już samo ono zaświadcza o nieszczerości zamysłów niektórych założycieli Organizacji; sami zamiast przekuwać miecze raczej dolewali paliwa do reaktorów nuklearnych. Same początki Organizacji Narodów Zjednoczonych były więc nieszczere, kłamliwe. Pierwszym sekretarzem generalnym ONZ wybrany został norweski dyplomata, Trygve Lie.

Sekretariat Generalny ONZ w Nowym Jorku. Fot. Rick Bajornas flickr.com
Głównym celem Organizacji Narodów Zjednoczonych obrano „utrzymanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa” światowego. W dniu, w którym podpisywano akt założycielski Organizacji Narodów Zjednoczonych, na świecie akurat nie toczono ani jednej wojny międzynarodowej; trwała jedynie Druga Chińska Wojna Domowa, która w grudniu 1949 roku doprowadziła do odłączenia się wyspy Tajwan, na której proklamowana została Republika Chińska, aż po dziś do Organizacji Narodów Zjednoczonych nie należąca. Wkrótce wszak, dokładnie 25 czerwca 1950 roku do wybuchu podobnego konfliktu doszło na Półwyspie Koreańskim. Owego dnia oddziały kierowane przez Kim ir-Sena, przywódcę północnokoreańskich partyzantów, przekroczyły linię demarkacyjną wyznaczoną na 38. równoleżniku, żeby zaatakować południe półwyspu, kontrolowane przez Japończyków, któremu liderował niejaki Rhee syng-Men, zwolennik niepodległości Korei, sam wyznający religię chrześcijańskiego odłamu metodystów. Kim ir-Sena natychmiast poparły Chińska Republika Ludowa i Związek Radziecki, po stronie prezydenta – metodysty stanęło 16 państw, pośród nich Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, Nowa Zelandia, Filipiny, Turcja, Afryka Południowa i szereg krajów Europy Zachodniej, za którymi murem stanęła Organizacja Narodów Zjednoczonych (!) Dokładnie tak: Organizacja Narodów Zjednoczonych, z założenia mająca bronić światowego pokoju i bezpieczeństwa, zaraz na początku swej historii wdała się w żałosny konflikt zbrojny, który w pełni zaprezentował jej obłudne oblicze. Życie ponad dziewięciuset tysięcy ofiar – solidarnie po połowie między obiema stronami konfliktu – dla białych manszetowców i kołnierzykowców znad East River jakiegokolwiek znaczenia nie miało. Wojna koreańska wygasła 27 lipca 1953 roku podzieleniem półwyspu na dwa niepodległe państwa: Republikę Korei na południu i Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną na północy, dla uproszczenia nazywane Koreą Południową i Koreą Północną. Takich samych Koreańczyków ONZ podzieliła na dwie klasy wrogich sobie ludzi i stan taki trwa do dziś.
Zapewne w ramach „utrzymywania pokoju i bezpieczeństwa” wojska Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, na rozkaz prezydenta Dwighta Davida Eisenhowera najechały 1 listopada 1955 roku na egzotyczny Wietnam, żeby tam zaprowadzać światowy pokój i bezpieczeństwo – jeśli zajdzie taka potrzeba, napalmem w Mӯ Lai. Wietnamski konflikt trwał lat niemal dwadzieścia, do 30 kwietnia 1975 roku. Jego scenariusz podobny był do tamtego koreańskiego, tylko ofiar było o wiele więcej: od 970 tys. do 3 mln. Wietnamczyków i jako odpryski 60 tys. Laotańczyków i jeszcze 275-999 obywateli Kambodży. Przekuwający miecze na lemiesze w Nowym Jorku w czasie owej tragedii nie splamili sobie nawet jednego mankietu. Oni radzili, jak zapobiegać wojnom, nie oglądając się na tragedie najzwyklejszych Indochińczyków. Wielkaż wam cześć, Sirowie magnaci! Wojna wietnamska ostatecznie dobiegła kresu 30 kwietnia 1975 roku; z górą rok później, 2 lipca 1976 Wietnamczycy z południa i ci drudzy, z północy, połączyli się w jedno państwo, nie spoglądając ani w kierunku Moskwy, ani Nowego Jorku. Przekuwacze znad East River bezczelnie uznali ów fakt za swój sukces, choć najmniejszym palcem się doń nie przyczynili. Porucznik William Laws Calley, autor masakry z Mӯ Lai, skazany został przez sąd w USA (!) na dwadzieścia lat więzienia; pozostał raptem trzy lata w areszcie domowym w swoim wytwornym domu na Florydzie. Ot, wspaniałyż przykład przekuwania miecza na lemiesz, dla skopania swojego uroczego ogródeczka! Sentencja owa wykazała całkowitą niemoc Organizacji Narodów Zjednoczonych – nie tylko w zapobieganiu zbrodniom wojennym, ale też w przykładnym karaniu ich sprawców.
W roku 1956 wybuchł w Egipcie tak zwany konflikt sueski, kraj ów bowiem postanowił przejąć kontrolę nad Kanałem Sueskim, całkowicie znajdującym się przecież na terytorium owego arabskiego kraju. W odpowiedzi na ową w pełni uzasadnioną decyzję suwerennego kraju Francja, Wielka Brytania i Izrael wysłały do Egiptu swoje wojska dla obrony na Kanale własnych interesów. Organizacja Narodów Zjednoczonych zareagowała na to powołaniem… Sił Pokojowych UNEF, złożonych z bardzo dobrze opłacanych żołnierzy z różnych krajów, przede wszystkim europejskich. To tak jakbym ja, chcąc pogodzić dwóch moich zwaśnionych sąsiadów, zamiast postawić przed nimi na stole butelkę gorzały, żeby łatwiej się nam wszystkim rozmawiało kupił na targu tęgą dębową lagę i grzmocił ich nią po grzbietach, żeby ich pogodzić. Co jeszcze gorsza: Lester Pearson, ówczesny kanadyjski minister spraw zagranicznych, za ów pomysł doczekał się pokojowej Nagrody Nobla! Trudno o lepszy przykład hipokryzji w całej historii człowieczeństwa, nieprawdaż?
Kolejną wstydliwą wojną tamtej epoki okazała się owa sowiecko-afgańska z lat 1979-89 trwająca dziewięć lat, jeden miesiąc i trzy tygodnie, która przyniosła od jednego do trzech milionów ofiar, pośród nich większość cywilów. Po abdykacji irańskiego szacha, Mohammada Reza Pahlawiego, sowiecki bonzo, Leonid Breżniew, nagle zapałał nieprzepartą chęcią na pełen makówek i opium Afganistan, ten bowiem sąsiadował z jego Turkmenistanem, Uzbekistanem i Tadżykistanem – a po Afganistanie może łatwiej będzie mu przeskoczyć na znacznie większy i bogatszy Iran? Swój wyskok papa Lonia usprawiedliwiał zbytnim rozpanoszeniem się w Afganistanie skrajnie radykalnych talibów, zabraniających kobietom studiowania w uniwersytetach, a nawet nakazujących im zakrywanie w miejscach publicznych twarzy rozkosznymi burkami. Na jawną agresję Radzieckich Rada Bezpieczeństwa – a jakże! – natychmiast zareagowała „srogim upomnieniem” i wezwaniem obu walczących stron do podjęcia negocjacji pokojowych, najlepiej w Moskwie albo w jakimś innym Miami, pod palmami. Talibowie ani sowietowie ani trochę owymi groźbami się nie przejęli, swobodnie podrzynając gardła cywilom, bo to przecież oni tak jednym jak i drugim najbardziej przeszkadzali. Wszechświatowa organizacja narodów nigdy się nie jednoczących, ale ze swej nazwy zjednoczonych urastała w czasie owej koszmarnej wojny w urzędniczą siłę.
*
Sześcioma głównymi organami wykonawczymi Organizacji Narodów Zjednoczonych uczyniono: Sekretariat, Zgromadzenie Ogólne, Radę Bezpieczeństwa, Radę Gospodarczą i Społeczną, Radę Powierniczą i Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. Do nich centrala powołała do współpracy dwadzieścia dwie agendy i tak zwane organizacje wyspecjalizowane. Podaję teraz ich kompletną listę – w nawiasach skrót angielski, data powstania oraz siedziba):
* Bank Światowy (World Bank; 1943; Waszyngton, USA); jego agendy:
– Agencja Wielostronnych Gwarancji Inwestycji (MIGA; 1988; Waszyngton);
– Międzynarodowa Korporacja Finansowa (IFC; 1956; Waszyngton):
– Międzynarodowe Centrum Rozstrzygania Sporów Inwestycyjnych (ICSID; 1966;
Waszyngton);
– Międzynarodowe Stowarzyszenie Rozwoju (IDA; 1960; Waszyngton);
– Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju /IBRD; 1943; Waszyngton);
* Fundusz Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci (UNICEF; 1946; Nowy Jork);
* Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (IAEA; 1957; Wiedeń);
* Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego (ICAO; 1947; Montreal);
* Międzynarodowa Organizacja Morska (IMO; 1958; Londyn);
* Międzynarodowa Organizacja Pracy (ILO; 1919; Genewa);
* Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rolnictwa (IFAD; 1977: Rzym);
* Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF; 1944; Waszyngton);
* Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (ITU; 1865; Genewa);
* Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO; 1945; Rzym);
* Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw, Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO;
1945; Paryż);
* Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Rozwoju Przemysłowego (UNIDO;
1966; Wiedeń);
* Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO; 1950; Genewa);
* Światowa Organizacja Turystyki Narodów Zjednoczonych (UNWTO; 1975; Madryt);
* Światowa Organizacja Własności Intelektualnej (WIPO; 1967; Genewa);
* Światowa Organizacja Zdrowia (WHO; 1948; Genewa);
* Światowy Związek Pocztowy (UPU; 1874; Berno).
Śliczna lista, nieprawdaż? Czynią ją ni mniej, ni więcej tylko 22 agencje, związki i organizacje kontrolujące bodaj każdą dziedzinę naszego życia a wszystkie posiadają delegatury rozsiane dookoła ziemskiego globu. O ile wiadomo z samych źródeł ONZ organizacja owa w roku 2024 zatrudniała około 160 tys. urzędników. Średnie wynagrodzenie zatrudnionego w ONZ funkcjonariusza, wyniosło w minionym roku 39.371 dolarów USA, przy czym najlepiej zarabiali ci pracujący w Nowym Jorku i Waszyngtonie, najgorzej tamci z Madrytu, Paryża oraz z Rzymu. Kto doczekał się stanowiska kierowniczego, zainkasował na swe konto średnio 116.231 dolarów. Zatrudniony w aktualnie najzamożniejszym w Unii Europejskiej Luksemburgu zarobił w 2024 roku średnio 76.922 euro, w euronajbiedniejszej Bułgarii – 16.240. O Burundi i Somalii (oba kraje są członkami Organizacji Narodów Zjednoczonych) wspominać raczej nie będę, żeby nawet pismem nie naruszyć praw człowieka. Czy sądzą nasi Szanowni Czytelnicy, że jest to moralne i godne upowszechnienia? Przerost biurokracji wściekle pokala Organizację Narodów Zjednoczonych.
Innym problemem jest ignorancja licznych urzędników. A oto prosty przykład: w roku 2002, w związku ze 150-leciem urodzin architekta Antoniego Gaudiego zwaliła się nam do Barcelony kilkunastoosobowa grupa specjalistów UNESCO dla zaklasyfikowania do owej prestiżowej listy wybranych prac znamienitego mistrza. Zaklasyfikowali – nie powiem – aż siedem (Park Göell, historyczną fasadę bazyliki Sagrada Familia, domy Casa Batlló, Casa Millá i Casa Vicens, Palau Güell i jeszcze osiedle robotnicze Colònia Güell), które na liście UNESCO pojawiły się 1 lipca 2005 roku. Wielkaż im za to chwała. Co znamienne, w czternastoosobowej grupie (opowiadał mi sam Jordi Domènech i Brunet, barceloński architekt, który przez trzy tygodnie się nimi zajmował) znajdowało się w delegacji jedynie dwoje władających językiem hiszpańskim, kilkoro francuskim zaś większość jedynie angielskim. Ot i osobliwość: od kandydatów do pracy w agendach ONZ wymaga się biegłej znajomości języka angielskiego, ów jest bowiem w Organizacji obowiązującym zaś o francuskim (ponoć język dyplomatów) oraz każdym innym można sobie zapomnieć. Jeżeli UNESCO rzeczywiście jest organizacją do spraw oświaty, nauki i kultury, winna dawać przykład, zatrudniając na stanowiskach urzędników biegle władających w mowie i w piśmie, nie tylko po komórkowemu przynajmniej kilkoma podstawowymi językami ziemskiej kuli, nieprawdaż?
Po wtóre, wielce mnie mierzi w zęby, niczym kobyłę w grudniu zmarzła rzepa, istnienie w Rzymie aż dwóch zaurzędniczonych ONZ-owskich agencji mających zmagać się z problematyką rolnictwa: Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) i pod jej kwoczymi skrzydłami Międzynarodowego Funduszu Rozwoju Rolnictwa IFAD). Po cóż tyle tam biurokractwa? Pewien jestem, że połowa zatrudnionych w owych organizacjach młodych ludzi ubranych w bielusieńkie bluzeczki i takież koszule nie potrafi odróżnić rzodkiewki od rzepy ani karpiela od kalarepy, a niektórzy zapewne mieliby problemy ze zlokalizowaniem zębów w kobyle. To tacy wybitni specjaliści w ostatnich trzydziestu latach sprowadzili światowe rolnictwo do poziomu kołchozowych ferm i supermarketów przepełnionych sztucznymi produktami, a gastronomię do restauracji fast food oraz ulicznych zapiekanek, przez co połowa społeczeństw w „krajach rozwiniętych” zapada na otyłość. To tacy ostatnimi czasy nam rekomendują spożywanie stonóg i innych chrabąszczów, bo ponoć te są niżej kaloryczne. Posilajcież się sami stonogowatą i chrabąszczową dietą!
Pytanie kolejne: po co komu Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego w Montrealu albo Międzynarodowa Organizacja Morska w Londynie? Czyż IATA – International Air Transport Association (Międzynarodowe Stowarzyszenie Transportu Powietrznego) nie radzi sobie z setkami przewoźników w różnych krajach rozsianych po całej ziemi? Nie, chodzi o coś innego: IATA swoją siedzibą nie obrała ani Nowego Jorku, ani Waszyngtonu, ani nawet Genewy, a holenderską Hagę, tak więc trzeba było przykładnie ją pokarać przeto pod auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych już w roku 1947 utworzono organizację ICAO z siedzibą w Montrealu. Transportem morskim zarządza zaś International Maritime Organization (IMO) z siedzibą w Londynie. Ciekaw też jestem ogromnie, co konkretnie czynią obie owe organizacje dla międzynarodowego transportu lotniczego i morskiego? Wedle statutu ICAO jej głównymi zadaniami są „rozwój … zasad i technik międzynarodowej żeglugi powietrznej, wspieranie planowania rozwoju transportu lotniczego” oraz – uwaga! – „bezpieczeństwo, ochrona i efektywność” lotnictwa cywilnego. Zupełnie podobne funkcje powierzono Międzynarodowej Organizacji Morskiej – z tym, że nie w powietrzu a na morzach i oceanach świata. Chciałbym ja teraz wiedzieć, w jakim zakresie montrealscy i londyńscy UN-urzędnicy odpowiadają za moje bezpieczeństwo, kiedy wsiadam na pokład czterdziestoletniego Iljuszyna mającego dolecieć z Moskwy do Komsomolska nad Amurem albo na przepełniony do granic możliwości chybotliwy prom na Filipinach? O jakim bezpieczeństwie my mówimy po zamachach terrorystycznych z Lockerbie (1988), ataku cywilnymi samolotami na World Trade Center w Nowym Jorku (2001) czy zestrzeleniu naw Ukrainą Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych (2014)? Zgodnie ze statutem ICAO organizacja owa, nie dopełniwszy swych obowiązków, współodpowiada za owe tragedie.
Zastanawia mnie wielce istnienie i rola w tym świecie osobliwej struktury nazwanej Światową Organizacją Meteorologiczną (World Meteorological Organization – WMO), z główną siedzibą w nieanglojęzycznej Szwajcarii. Pod koniec roku 2004 meteorologiczni urzędnicy z Genewy ani słowa nie rzekli, iż kiedy oni doniośle kolędowali w genewskiej katedrze świętego Piotra, by potem zajadać tradycyjne karpie, gdzieś na południe od Sumatry ocean pomrukiwał złowieszczo. Kilka godzin później, kiedy w Szwajcarii sposobiono się do spożywania szarlotek świętego Szczepana, świat obiegła wiadomość o tragicznym trzęsieniu ziemi i po nim tsunami, w których śmierć poniosło co najmniej 228 tys. osób w czternastu krajach. Do tej pory nikt tego jasno nie powiedział, przeto będą tym pierwszym: odpowiedzialnością za ową tragedię trzeba w znacznej mierze obciążyć ONZ-owskich urzędników genewskiej World Meteorogical Organization. Podobnych przykładów niespełnionych prognoz albo wręcz braku prognoz (WMO milczała również zaklęcie, kiedy nad Półwyspem Iberyjskim zimą w latach 2020 i 2021 przechodziły niezwykle silne ośrodki niżowe Gloria i Filomena, zaś w październiku roku 2024 przesławna DANA, siejąc spustoszenie i zaścielając ziemię ofiarami śmiertelnymi). Całkiem podobnie rzeczy się mają z tropikalnymi cyklonami i amerykańskimi tornadami. Przewidywanie zjawisk atmosferycznych a już zwłaszcza kierowanie nimi nie leży w mocy żadnego śmiertelnego meteorologa, nawet światowego.
Nie tak dawno jeszcze w większości krajów dziś należących do WMO góral wychodził z rana przed dom, wystawił pośliniony palec ku górze, spojrzał skąd chmury nadciągają po czym wyrokował: „Krucafuks, bydzie loć! Hurnawica idzie!” I co znamienne, niemal nigdy się nie pomylił! Dziś niemal nikt, a już zwłaszcza zawodowi przepowiadacze pogody, nie potrafią czytać jej z chmur ani z kierunku i siły wiatru, że o fazach Księżyca nie wspomnę. A przecież słowo „meteorologia” literalnie oznacza „badanie atmosfery ziemskiej” oraz zachodzących w niej zjawisk, mających wpływ na pogodę – czyż nie tak? À propos: od samego początku sierpnia, czy tego chciałem czy nie katalońska Meteocat wysyłała mi na telefon komórkowy niezmiennie tę samą informację o treści: ALERTA. Temperaturas elevadas (OSTRZEŻENIE: Podwyższone temperatury), od 21 sierpnia zaś: ALERTA: Lluvias moderadas (OSTRZEŻENIE: Umiarkowane opady). Ponad trzydziestostopniowe sierpniowe temperatury są w Hiszpanii zjawiskiem jak najbardziej normalnym, a opady, nawet obfite oraz burze, nawiedzają nas po letnich upałach w końcu sierpnia każdego normalnego roku (w tym roku na razie nie spadła na całym naszym wybrzeżu, aż po Tarragonę nawet jedna umiarkowana kropelka)!!! Ale meteoszamani i zaklinacze pogody mają społeczeństwo za gromadę neptyków, którymi najlepiej rządzić poprzez ekran telewizora i telefon komórkowy, wszystko zwalając na karb meteosatelitów, których z „balkunu” widłami nie sięgnę.
Serce finansowe Organizacji Narodów Zjednoczonych ulokowało się w Waszyngtonie, stolicy USA. Stanowią je Bank Światowy, ze swoimi pięcioma agendami, oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy, sam sobie będący sterem, żeglarzem i okrętem. Naczelnym zadaniem obu jest wspieranie rozwoju gospodarczego świata, zwłaszcza jego krajów mniej zamożnych, powiem wprost: biednych. Jakżeż to czynią? Nie należy zapominać, że obie waszyngtońskie instytucje mają charakter finansowy, a nie dobroczynny, z założenia zatem nastawione są na osiąganie korzyści finansowych. Bank Światowy czyni to poprzez „udzielanie kredytów o preferencyjnym oprocentowaniu”. Międzynarodowy Fundusz Walutowy „dba o stabilność finansową świata poprzez monitorowanie światowej gospodarki, ażeby w ten sposób zmniejszać ubóstwo”. Rezultaty? Wielki guzik z pętlą, na której tylko powiesić się wypada. Owo „dbanie o stabilność finansową” staje się przyczyną galopującej inflacji w Argentynie, Boliwii i w Wenezueli, ale to paniczyków z World Banku ani IMF ani troszeczkę nie niepokoi, bo przecież Washington D.C. w bezpiecznej odległości położony jest od Buenos Aires, Caracas czy jeszcze jakiegoś innego, za przeproszeniem La Paz. Osobliwy przykład hipokryzji instytucji finansowych Organizacji Narodów Zjednoczonych mamy oto w obecnym roku 2025, kiedy to Donald Trump, piastujący stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych, wedle własnego upodobania wprowadza cła zaporowe na towary sprowadzane do USA niemal z całego świata, po swojemu „monitorując światową gospodarkę, ażeby w ten sposób zwiększać ubóstwo”. I nikt z ONZ-owskich światowo-bankowo-walutowych dygnitarzy ni słowem się na to nie odezwał – najpewniej w obawie, żeby nie wyrzucono go z cieplutkiego Waszyngtonu na gorące Haiti, gdzie tamtejsi kacykowie pokazaliby swoje prawdziwe uczucia wobec ONZ. Będę przeraźliwie szczery: działania Banku Światowego, a wraz z nim Międzynarodowego Funduszu Walutowego, zamiast zmniejszać ubóstwo spotęgowały przepaść pomiędzy milionerami, a z roku na rok ubożejącymi przeciętniakami, nawet w krajach z pozoru gospodarczo stabilnych. Wkrótce zobaczymy, do czego przywiodą ONZ-owskie Agendy 2030 i 2035. Ja ów ustęp zakończę najszczerszym życzeniem, niechajże pomysłodawców owych Agend ich rezultaty dotkną w równej mierze jak tych, dla których je powymyślali! Gloriaż victis!
W dzisiejszym artykule nie podaruję również samochwalskiej Światowej Organizacji Zdrowia przed całym światem i obliczem Pana Boga chlubiącej się zwalczeniem epidemii malarii oraz gruźlicy, a do tego jeszcze zachorowań na AIDS. Wolnego, wolnego Szanowni Państwo! Ani gruźlicy, ani malarii, a już zwłaszcza AIDS jeszcze nie pokonaliście. Aktualnie na całym świecie odnotowuje się około 10,8 milionów przypadków gruźlicy, 40,8 milionów przypadków AIDS i 249 milionów chorujących na malarię. Do tego dorzucę Wam około miliarda corocznych zachorowań na grypę. Jej przebieg z zasady jest łagodny, ale pomimo to każdego roku umiera na nią, w zależności od nasilenia przypadków, od 290 do 650 tys. osób, zwłaszcza starszych, ale też małych dzieci (!) Szczególnego przykładu waszej indolencji dostarczyliście całemu w latach 2020 – 2021 podczas pandemii Covid-19. Rachowaliście jedynie ofiary śmiertelne, których liczba, wedle waszych precyzyjnych kalkulacji urosła do 7.010.681 i to taką przekazaliście przekaźnikom informacji do dalszego przekazywania łatwowiernej społeczności. Podczas ostatniej pandemii zajęliście się jedynie doradzaniem, jakie marki szczepionek wprowadzać na rynek, będąc w pełni świadomi, iż każda z nich w jakimś sensie jest dla ludzkiego organizmu szkodliwa. Doprawdy karyż to godne!
*
POKÓJ I BEZPIECZEŃSTWO – przypomnieć się godzi, iż zasadniczym celem powołania do istnienia Organizacji Narodów Zjednoczonych było „utrzymanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa” po dwóch koszmarnych wojnach światowych. I właśnie w tej dziedzinie ONZ całkowicie zawiodła pokładane w niej przez mieszkańców Ziemi nadzieje. Nieco wcześniej po kolei wymieniłem kilka pamiętnych wojen toczonych po zakończeniu owej drugiej światowej, którym Organizacja Narodów Zjednoczonych nijak nie zdołała zapobiec. Teraz pora na dalsze, choć z pewnością nie na wszystkie, bo szpalt by brakło Tygodnikowi Polskiemu. Oto niektóre: wojny na Bałkanach w Europie, wojny na Kaukazie, w Afganistanie, w Iraku, w Gazie, w Libanie i bodaj w całej Afryce. Według Washington Post od roku 1945 do 2024 toczono na świecie 285 wojen, niektóre w dalszym ciągu się toczy (!) Rok 2025 zaowocował nowymi zbrojnymi konfliktami: amerykańsko-irańskim i amerykańsko-jemeńskim. I co na to zacna Rada Bezpieczeństwa?
Latem roku 1975 – liczyłem sobie wówczas niespełna dziewiętnaście lat – ONZ zorganizowała w Helsinkach przesławną Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE). W jej akcie końcowym zapisano między innymi: powstrzymanie się od użycia siły, nienaruszalność granic i pokojowe rozwiązywanie sporów. Siedem lat później (1982) w szwajcarskiej Genewie miała miejsce okrzyczana Konferencja Rozbrojeniowa Organizacji Narodów Zjednoczonych, podczas której zacny Javier Pérez de Cuellar, jej ówczesny Sekretarz Generalny, zaraził państwa członkowskie ideą rozbrojenia, na co wszystkie „potęgi atomowe” sztywno wysztywniły środkowe palce, rozumiejąc, że przebiegłemu Peruwiańczykowi chodzi przede wszystkim o zagarnięcie dla siebie Pokojowej Nagrody Nobla, której i tak nigdy mu nie przyznano. Rozbrojeniowa konferencja w Genewie, co zrozumiałe, skończyła się światowym pośmiewiskiem i piramidalnym fiaskiem.
Prócz opisanej o kant nabrzeża rzeki East River potłukły się wszystkie inne inicjatywy rozbrojeniowe Organizacji Narodów Zjednoczonych. Na domiar złego, z samego założenia szlachetne „Błękitne Berety” (Siły Pokojowe ONZ), w czasie wojny na Bałkanach dopuszczały się licznych grabieży i gwałtów, głównie na terenie Bośni i Hercegowiny. Podobno dostojna ONZ o tym doskonale wiedziała, jednakowoż do dziś ni słowem nie raczyła poinformować świat czy i jak jej „Błękitnymi Rozporkami” zajął się Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości i, co ważne, z jakim skutkiem. Ot, kolejna instytucja ONZ ma obywateli za swoje pośmiewisko.
To nie ja, lecz sama Organizacja Narodów Zjednoczonych za swoje motto obrała proroka Izajaszową wypowiedź: „Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swe włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny” (proroctwo Izajasza 2:4). Historia dowodzi, iż Organizacja Narodów Zjednoczonych przez osiemdziesiąt już lat lekce sobie ważyła słowa proroka Izajasza, nie oglądając się na konsekwencje – pomimo iż przed wejściem do jej głównej siedziby nad East River w Nowym Jorku przekuwacz Jewgienija Vočetića mozolnie kuje, choć to jego kucie niczyjej nie przykuwa uwagi. W takim razie mnie wypada przypomnieć Organizacji Narodów Zjednoczonych jeszcze dwie wypowiedzi z Pisma Świętego, znacznie bardziej konkretne, odnośnie do definitywnego zaprowadzenia pokoju i bezpieczeństwa na Ziemi wraz z nastaniem Królestwa Bożego: „Przyjdźcie i zobaczcie dzieła Pana, dzieła zdumiewające, których dokonuje na ziemi. On uśmierza wojny aż po krańce ziemi. On kruszy łuki, łamie włócznie, tarcze pali w ogniu”. Ot, prawdziwe rozbrojenie, nowojorscy i genewscy paniczykowie. Was na takie, niestety nigdy nie będzie stać. A druga tchniona Duchem Świętym wypowiedź? „Kiedy bowiem będą mówić „pokój i bezpieczeństwo” przyjdzie na nich zagłada jak bóle na brzemienną, i nie ujdą” (1 List apostoła Pawła do Tesaloniczan 5:3). A „Straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego” (ten sam apostoł w 10 rozdziale Listu do Hebrajczyków – wszystkie cytaty pochodzą z katolickiej Biblii Tysiąclecia).
Wkrótce może się okazać, iż powyżej zacytowane wypowiedzi spełnią się, ku ogromnemu rozczarowaniu wszystkich, co położyli ufność z błękitnej Organizacji. Historia dowodzi, że nie spełniła ona i nie spełnia ludzkich oczekiwań. Teraz ja już naprawdę niczego dodawać nie muszę.
2 listopada 2025
Jerzy Leszczyński


