Echa Warszawskich Salonów 16 listopada 2024
Share
ŚWIĘTO WĘGIER
Dzień Święta Narodowego Węgier upamiętnia Rewolucję i Walkę o Wolność 1956 roku. Z tej okazji Charge d’Affaires Ambasady Węgier w Warszawie pan Balazs Dobri oraz Ambasador Desygnowany (od końca października już po złożeniu listów uwierzytelniających Prezydentowi RP – Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny) J. E. Istvan Ijgyarto zaprosili na uroczyste spotkanie w Sofitel Warsaw Victoria. Węgrzy nieustannie pamiętają o przyjaźni, łączącej nasze narody i corocznie podczas obchodów Święta Narodowego powracają do wydarzeń z naszej wspólnej historii, szczególnie do tego, co wydarzyło się w 1956 roku.
Pan Balazs Dobri w przemówieniu powitalnym, skierowanym do zaproszonych gości mówił właśnie o tym: podczas tragicznych dni rewolucji 1956 Polacy nie tylko wspierali Węgrów duchowo, ale także bardzo konkretnie: wysyłali walczącym krew, lekarstwa, opatrunki i dary rzeczowe, które pomogły przetrwać ten trudny czas. To powstanie było jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Węgier XX wieku; w samej Warszawie setki tysięcy mieszkańców wyraziło poparcie dla rewolucji, która wybuchła u naszych węgierskich przyjaciół. Nigdy nie zapomnimy bezinteresownej pomocy Polaków, za którą jesteśmy i pozostaniemy wdzięczni – deklarował pan Balazs Dobri. Zacytował także fragment wiersza „Węgrom” Zbigniewa Herberta w przeddzień setnej rocznicy urodzin poety. Herbert napisał go właśnie w 1956 roku i do dziś jest to jeden z najbardziej wzruszających symboli braterstwa Polaków i Węgrów. „Stoimy na granicy, wyciągamy ręce i wielki sznur z powietrza wiążemy bracia dla was”. O tych wydarzeniach przypomina również broszura „Strzały na Placu Kossutha. Miejsce pamięci”, z którą mogli zapoznać się goście spotkania. Publikacja opisuje tło historyczne rewolucji, w której zginęło ponad 2,5 tysiąca osób, a rannych zostało około 20 tysięcy. Pisały o tym najważniejsze gazety na świecie: „Time”, „Life”, „U.S. News & World Report”, „L’Illustrazione Italiana”, „France Nouvelles”. Wybitny węgierski historyk Istvan Bibo tak skomentował dramatyczne wydarzenia, które mimo wielu ofiar dały siłę narodowi: „Wolność zaczyna się tam, gdzie przestaje istnieć lęk”. Ale obchody Święta Narodowego Węgier to nie tylko pamięć o przeszłości. To także okazja do spotkania dyplomatów akredytowanych w Polsce, przedstawicieli rządu i parlamentu, przyjaciół Ambasady. W pogodny nastrój wprowadził zespół Alberta Nagy: lider grupy, urodzony w Segedynie już od dziecka interesował się muzyką ludową. Jako 9-letni chłopiec grał już na skrzypcach, później ukończył Uniwersytet Muzyczny Ferenca Liszta (nota bene właśnie minęła 213. rocznica jego urodzin) w Budapeszcie, gdzie studiowali przed laty m. in. Bela Bartok, Istvan Kertesz, Zoltan Kodaly. Jego zespół popularyzuje węgierską tradycję muzyki folk na koncertach w całej Europie, w Ameryce – na obu półkulach oraz w Azji. Tak więc spotkanie upłynęło w uroczystej, ale przyjacielskiej i radosnej atmosferze, przy muzyce i słynnym na całym świecie węgierskim winie.
CZAS
Nie jestem malarzem; ja tylko maluję – tak żartobliwie powiedział o sobie Marek Lewicki podczas wernisażu „Czas” w Domu Artysty Plastyka. Prawda jest taka, że ukończył studia na warszawskiej ASP na Wydziale Architektury Wnętrz. Malarską pasję i umiejętności rozwijał pod kierunkiem prof. Rajmunda Ziemskiego. Pozwoliło mu to wzbogacać strukturę prac, w których wielokrotnie obserwujemy intrygującą, przestrzenną fakturę, uzyskaną poprzez nałożenie grubej warstwy farby oraz dodanie rozmaitych elementów. Zamknięte czasami w niewielkich ramach przestrzenie tworzą syntetyczne formy – obszary wypowiedzi artystycznej. Marek Lewicki ma w swojej biografii osiągnięcia na granicy malarstwa i architektury: projektował i realizował pawilony, promujące Polskę w wielu stolicach europejskich, a w 1985 roku głośnym echem odbiła się jego wystawa „Oświęcim. Zbrodnia Przeciwko Ludzkości”, zorganizowana w gmachu ONZ w Nowym Jorku. Na obecnej wystawie „Czas” zadaje sobie i widzom egzystencjalne pytania: co się zmienia w nas i wokół nas wraz z przemijaniem. Ten problem intrygował, a nawet dręczył niejednego filozofa. Chyba najbardziej spektakularnym przykładem jest słynny „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Cóż, chyba każdy z nas chociaż raz marzył o cofnięciu wskazówek zegara, by wrócić do dzieciństwa lub młodości, uniknąć popełnionych błędów, zacząć wszystko od nowa. Ale to zdarza się tylko w filmach science fiction i… kiedy przestawiamy zegary z czasu letniego na zimowy. Wystawa „Czas” ma dla artysty znaczenie retrospektywne: to powrót do tego co dotąd tworzył, jednak to nie tylko czas przeszły, ale teraźniejszy i przyszły. Obrazy „Lata dawne” i „Lata przyszłe” sąsiadują ze sobą, przyciągają uwagę swoim złocistym blaskiem. Tak niewiele je różni, gdzieś między czerwienią i szafirem pozostaje zbliżona forma. Przecież każdego z nas kształtuje to, co za nami – doświadczenia, przeżycia. I to, co przed nami: marzenia, pragnienia. Między jednym a drugim jest tylko chwila. Obraz „Czas”, który dał tytuł całej wystawie fascynuje złotem mosiężnych płytek, ułożonych geometrycznie w kształcie obręczy: czas (i fortuna) kołem się toczy. „Paleta” – bajecznie kolorowa jak poszukiwanie właściwej tonacji do ułamka sekundy. Wspomnienia (Marek Lewicki urodził się podczas Powstania Warszawskiego) przywołują obrazy: „Łączniczka”, „Barykada”, „Sanitariuszka”, „Matka 1944”. Słonecznym blaskiem rozświetla przestrzeń „Upał”, „Gorąco”, „W kręgu”, „W słońcu”. Efekt potęguje technika mozaiki: kawałki metalu, szkła, kamienie i piasek. Jest też seria portretów i grafiki. Wernisaż Marka Lewickiego upłynął w atmosferze artystycznej bohemy, a motywem przewodnim wieczoru była ulubiona pieśń artysty: „Więc pijmy wino, szwoleżerowie, niech troski zgina w rozbitym szkle; gdy nas nie stanie nikt się nie dowie, czy dobrze było nam czy źle”.
FAUST W NARODOWYM
Johann Wolfgang Goethe pisał „Fausta”… przez sześćdziesiąt lat, od 1773 do 1833 roku. Zgodnie z życzeniem autora dramat opublikowano dopiero po jego śmierci. „Faust” uważany jest za dzieło monumentalne; liczy aż 12 tysięcy wersów i w związku z tym opiera się inscenizacji. Jednak niezrażeni trudnościami reżyserzy uparcie sięgają do tego genialnego utworu i próbują się z nim zmierzyć. Najnowszą realizację przygotował Wojciech Faruga we współpracy z Julią Holewińską (dramaturgia) na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. A zatem powrót do klasyki i to z tzw. najwyższej półki. Ostatnio obserwuję ten trend w stołecznych teatrach (np. „Historia Henryka IV” w Teatrze Polskim). Prowadzi to do refleksji, że publiczność znów skłania się ku wartościowym tekstom, by spędzić wieczór nie tyle na beztroskiej rozrywce, ile by czegoś się nauczyć i o czymś podyskutować. „Faust” jest tego doskonałym przykładem. Legenda o uczonym, który rozgoryczony i rozczarowany dotychczasowym życiem decyduje się oddać duszę diabłu, by chociaż przez moment zakosztować szczęścia jest niezwykle sugestywna. Goethe zainspirował się postacią niemieckiego alchemika Johanna Georga Fausta, w którym zobaczył w pewnym stopniu samego siebie. Ale wielu innych twórców przedstawiło ten temat na swój sposób. Tak więc Faust jest bohaterem oper i kompozycji; tu lista autorów jest długa, począwszy od Antoniego Radziwiłła są na niej Gaetano Donizetti, Charles Gounod, Richard Wagner, Hector Berlioz, Robert Schumann, Ferenc Liszt, Artur Rubinstein, Gustav Mahler. Pisali na ten temat: Michaił Bułhakow („Mistrz i Małgorzata”), Thomas Mann („Doktor Faustus”), Adam Mickiewicz („Pani Twardowska”). A jeszcze inni nadali swoim utworom ciekawe tytuły: „Niewolnik demona” (Mira de Amescua), „Czarnoksiężnik” (Pedro Calderon), „Szatan na wydziale filozoficznym. Diabelskie nasienie” (Ivo Bresan). Nakręcono parę filmów, a Salvador Dali namalował cykl obrazów „Faust”. Problem jest ponadczasowy, a dzieło Goethego ma wyjątkową wartość. W Teatrze Narodowym widzowie spragnieni zmagań bohatera w walce o szczęście muszą uzbroić się w cierpliwość, bo spektakl trwa prawie cztery godziny. W roli tytułowej – Cezary Kosiński. Dzielnie radzi sobie z wyzwaniem, co nie jest łatwe, bo ma przeciwko sobie aż pięć wcieleń Mefistofelesa. Cóż, szatan ma wiele twarzy.
Małgorzata Kożuchowska (Duch; Piękna Helena) tym razem występuje w roli tragicznej, w jakiej nieczęsto zdarza się oglądać tę aktorkę. „Faust” w Narodowym jest ze swoimi problemami człowiekiem na wskroś współczesnym, wewnętrznie wypalonym i pustym. Jego marzenia o młodości, beztroskim życiu, miłości stają się zgubną pokusą, za którą trzeba będzie kiedyś słono zapłacić. Refleksje? nie warto podpisywać paktu z diabłem, by powiedzieć „trwaj chwilo, jesteś piękna” i… stracić bezpowrotnie wszystko.
BABIE LATO
W Muzeum Narodowe w Warszawie przygotowało dla publiczności nie lada ucztę artystyczną i estetyczną. Jest nią wystawa niemal 120 obrazów Józefa Chełmońskiego; w uzupełnieniu – również kilkadziesiąt rysunków. Tę imponującą ekspozycję można oglądać prawie do końca stycznia przyszłego roku na zakończenie wspólnego projektu badawczego, zrealizowanego w latach 2022-2025 przez Muzea Narodowe w Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Dzieła Józefa Chełmońskiego (1849-1914) znane są każdemu, kto nawet w niewielkim stopniu interesuje się sztuką. Zwiedzając wystawę można uzupełnić swoją wiedzę o dorobku artysty i rozkoszować się mistrzostwem, z jakim portretował naturę oraz życie mieszkańców wsi, a są to ulubione motywy jego prac. Możemy więc spróbować uchwycić nitki babiego lata na łące, obserwować przelatujące bociany, klucze żurawi, kuropatwy na śniegu, czajki, czaple, dropie, sójki i kurki wodne. Posłuchać żabiego koncertu przy stawie, zamyśleć się nad dymami jesieni. Wędrować po polnych drogach, podziwiać jezioro o zmierzchu, gwiaździste noce i różowe jutrzenki, łąki z kaczeńcami. Chełmoński należy do najbardziej cenionych polskich malarzy nie tylko ze względu na wyjątkowy talent, ale również jako twórca, który utrwalił na płótnach piękno ojczystej przyrody i sceny z życia mieszkańców.
Jak pisał o nim Eligiusz Niewiadomski w książce „Malarstwo polskie XIX i XX wieku”, o wartości jego prac świadczy nie tylko kompozycja, ani nawet nie efekt dekoracyjny, nie znakomita technika czy wyśmienity koloryt, ale uczuciowy stosunek artysty do przyrody, który umożliwił na genialne odtworzenie jej tajemnic – w pełnej krasie, w ruchu i w ulotnych chwilach. Chełmoński potrafił zauważyć żurawie, zapadające na nocleg, chmury nad horyzontem, smugę śniegu osypującego się z gałęzi w ciszy lasu, wiosenny strumyk szemrzący wśród roztopów. Takich motywów nikt przedtem nie próbował namalować. Poezję pejzaży Chełmońskiego może zrozumieć tylko ten, kogo nęci samotność w polu – pisze Niewiadomski – cicha godzina o zmierzchu, szum wiatru w sosnach i topolach; szare, sunące po niebie obłoki. Artysta był romantykiem, wrażliwym obserwatorem natury, rozumiejącym jej duchowy, mistyczny wymiar. Inną stroną jego twórczości była fascynacja końmi, które utrwalał z ogromną witalnością i temperamentem. Potrafił z najdrobniejszymi detalami oddać budowę anatomiczną konia, jego energię, dynamikę, ruchy, umaszczenie, a nawet indywidualność charakteru. I wreszcie sceny rodzajowe: orka, polowania, atmosfera jarmarku, pastuszkowie przy ognisku, karczmy, folwarki, chaty kryte strzechą. Dzięki jego obrazom przenosimy się w zupełnie inną rzeczywistość, niemal realną na wyciągnięcie ręki, poddając się subtelnemu nastrojowi. Te wyjątkowe dzieła nieustannie zachwycają kolejne pokolenia. A jest to największa od ponad czterdziestu lat wystawa dorobku twórczego Józefa Chełmońskiego.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA