Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share

ROZMOWA Z NITKAMI
Wystawę „Sztuka włókna 2025” (którą można podziwiać do końca maja w Galerii Domu Artysty Plastyka w Warszawie, a następnie – do końca sierpnia – w Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku) śmiało można nazwać wystawą roku. To wyjątkowo bogate spectrum twórców i ich dzieł, podsumowujące zarazem 25-lecie Sekcji Tkaniny Okręgu Warszawskiego Związku Polskich Artystów Plastyków, w 80. rocznicę założenia OW ZPAP. Jest to doskonała okazja, aby zobaczyć prace artystów, którzy wybrali tkaninę jako środek wyrazu swojej wyobraźni i talentu. Jak pisze we wstępie do katalogu towarzyszącego wystawie jej kuratorka Joanna Lohn-Zając: ta niezwykła ekspozycja
„intryguje tematami, zadziwia bogactwem technik i daje przestrzeń do rozważań”. Do udziału w wystawie zgłosiło swój akces 66 artystek i artystów. Oczarowują swoimi dokonaniami w sposób absolutny. Bo jeśli w pierwszej chwili tkanina kojarzy się tradycyjnie z płaszczyzną materii, to nic bardziej mylnego. Współczesna, nowoczesna tkanina wykracza daleko poza schematy: twórcy dają się ponieść fantazji, realizując efektowne formy przestrzenne. Do ich wykonania wykorzystują poza wełnianą i bawełnianą przędzą zupełnie nowe elementy: drut, papier, jedwab, włókno szklane, filc, korale, drewno, poliester, haft, fizelinę, skórę, sznurek, sizal, wiklinę, wiskozę… Możliwości wydają się nieograniczone. W takim ujęciu tkanina staje się malarstwem, rzeźbą, instalacją. Jak czytamy w katalogu wypowiedź jednej z artystek, Joanny Owidzkiej: „Trzeba umieć rozmawiać z nitkami”. Każda praca na wystawie „Sztuka włókna 2025” ma swoje indywidualne walory. Na mnie kolosalne wrażenie robi monumentalny, solidnych rozmiarów „Kosmiczny tryptyk” Kamili Wojciechowicz-Krauze, porywający smugami kolorów (żółć, błękit, róż). Barbara Bielecka-Woźniczko utworzyła aplikację „Karty życia” – pasjans z mniejszych, wielobarwnych form, symbolizujących kolejne dni. Fantastyczna jest „Nie-Zwykłość” Katarzyny Lis-Lachowicz, mieniąca się różnymi odcieniami zieleni. To jakby kępy mchu, tak realne, że aż proszą, by je dotknąć. Natalia Grądzka zaskakuje oryginalną pracą „Anomalisa” z wykorzystaniem maseczki z masy papierowej, białej bawełnianej koronki i koralików; wszystko wyeksponowane z gracją na czarnym aksamicie. Monika Lewicka ma pozornie bardzo prosty pomysł na wykonanie portretu: jej „Bruno” jest wyhaftowany „krzyżykami” bawełnianymi nićmi. Joanna Tumiłowicz proponuje skrzydlaty „nonet” – dzianinowe ptaki fruwające w przestrzeni. „Łobuzy”, czyli on, ona i pies Teresy Rucińskiej, postacie uszyte z lnu, bawełny i jedwabiu rozsiadły się na kanapie w galerii i udają gości. Sylwia Korpalska intryguje „Samotnością w tłumie”: mroczną pracą z wyplecionej skóry. „Błękitne problemy” Jolanty Mikuły przyciągają uwagę subtelnymi barwami i lekkością wiatru. „Czas” Marka Lewickiego daje do myślenia, emanując zarazem energią czerwieni. Joanna Lohn-Zając wybrała „Przejście” w delikatnej tonacji bladej zieleni i surowego lnu. Wszystkie wystawione dzieła potwierdzają kunszt twórców. Wspaniała ekspozycja.

Na fot. Beata Joanna Przedpełska z autorem tkaniny, Markiem Lewickim na tle jego tryptyku „Czas”.
JUBILEUSZOWY SABAT
Teatr Sabat Małgorzaty Potockiej świętuje swoje 25. urodziny uroczystym spektaklem „25 lat minęło”. Działa od 2001 roku jako jedyny teatr rewiowy w Polsce, nawiązujący do tradycji przedwojennej Warszawy, a także musicali broadwayowskich i Paryża. Niezmiennie w tym samym miejscu: przy ulicy Foksal 16. Wnętrze dawnego Teatru Kameralnego przebudowano, odremontowano i bogato udekorowano w stylu Belle Epoque. Goście żartują, że przypomina elegancką, wysmakowaną bombonierkę.

Kiedy Teatr Sabat oddawano do użytku, wstęgę przecinała ulubiona artystka Warszawy – Hanka Bielicka. Napisała wówczas dowcipną dedykację dla Małgorzaty Potockiej: „Namówiłam wszystkie Czarownice i Boginki, żeby ten Sabat był Twoim sukcesem i szczęściem”. Ta dobra wróżba chyba podziałała, bo bywają tam znakomici goście, którzy w listach gratulacyjnych z różnych lat nie szczędzą słów entuzjazmu dla jego twórczyni i dla wykonawców. „Jesteśmy pod wrażeniem kunsztu artystycznego zespołu tanecznego i muzycznego” (Michael Mozur, Radca-Minister Ambasady USA). „Jedna z najlepszych polskich scen muzycznych, a dorobek artystyczny gospodyni Teatru – Pani Małgorzaty Potockiej jest wizytówką kultury polskiej na świecie” (Kancelaria Prezydenta RP). „Tańce, śpiewy, gustowne kostiumy oraz dekoracje sceniczne były wspaniałe”(J. E. Charles Crawford, Ambasador Wielkiej Brytanii). „Jestem pod wrażeniem Waszej budzącej podziw działalności artystycznej” (Anna Maria Anders, córka Generała Władysława Andersa). „Cieszy mnie ogromnie promowanie przez Panią wspaniałej kulturalnej rozrywki, kabaretu, a od niedawna także operetki, które są wspaniałą częścią europejskiej spuścizny teatralnej” (Karolina Kaczorowska, Małżonka ostatniego Prezydenta II RP). „Stworzyłaś tu Małgosiu Teatr, który tętni życiem, muzyką, tańcem, kolorami; które niewątpliwie ognistymi można nazwać” (Olgierd Łukaszewicz, Prezes Zarządu Głównego SPATiF). Jubileuszowy wieczór upłynął w odświętnej, a zarazem wspomnieniowej atmosferze. W premierowym spektaklu „25 lat minęło” przypomniano najpiękniejsze momenty z historii Teatru Sabat; polskie i światowe szlagiery w atrakcyjnym opracowaniu choreograficznym, zapierający dech taniec akrobatyczny. Były strusie pióra, brylanty i cekiny, falbany, muśliny i tiule – ponad dwieście olśniewających kostiumów! Małgorzata Potocka, nazywana „Królową Polskiej Rewii” opowiadała o teatrze i jego gwiazdach, bo jest to jej pasja i miłość. Mówi, że kontakt z publicznością daje jej mnóstwo energii i szczęścia. I chociaż tańczyła z zespołem Sabat na całym świecie, największą satysfakcją jest dla niej sukces we własnym kraju. Magiczny jubileuszowy wieczór z pewnością należy zaliczyć do kolejnego sukcesu, a goście będą niejednokrotnie wracać do Teatru Sabat.
NAUCZYCIELKA
Radosław Piwowarski jest doskonale znany kinomanom jako twórca takich filmów jak „Yesterday”, „Kochankowie mojej mamy”, „Pociąg do Hollywood”, „Marcowe migdały” i „Kolejność uczuć”. Ogromną popularność przyniosły mu seriale telewizyjne: „Złotopolscy”, „Lokatorzy”, „Na dobre i na złe”, „Jan Serce” i „Szpilki na Giewoncie”. Po prawie trzydziestu latach powrócił do wielkiego ekranu, realizując film „Pani od polskiego”, który wyreżyserował według własnego scenariusza. W dodatku po serii lekkiej, współczesnej tematyki sięgnął do historii. Akcja jego najnowszego filmu rozpoczyna się w 1942 roku w wiosce na Kresach wschodnich. Tam młoda nauczycielka Eliza (Sylwia Skrzypczak-Piękoś) znajduje pracę w szkole. Jej zmagania z opornymi na przyswajanie wiedzy uczniami wydają się z góry skazane na porażkę. Nie to jednak jest podstawą fabuły. I nawet nie tyle zawierucha wojenna, która zbliża się nieuchronnie i nie oszczędzi wkrótce nawet tego ukrytego wśród pól i lasów miejsca, ale wątek uczuciowy, rozgrywający się między Elizą i jej niedawnym uczniem Stachem (Vitalik Havryla). Wybucha wojna, Stach zostaje wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Eliza opuszcza wieś, by wraz z nowonarodzonym dzieckiem odszukać ukochanego. Film przesycony jest maksymalnie rozmaitymi epizodami i wątkami, które mają obrazować terror, przedstawić go w miarę realistycznie i wiarygodnie. Tymczasem otrzymujemy historię, w której nie ma dramatyzmu, chociaż film został zakwalifikowany jako dramat. Tragiczne strony wojennej gehenny ludności cywilnej schodzą na drugi plan, gdyż są tylko tłem do ukazania perypetii uczuciowych bohaterki. Eliza walczy o przetrwanie; znosi nieludzkie warunki pracy „u bauera”, głód, upokorzenia – wszystko w imię miłości. Miłości, której właściwie nie ma, bo codzienność ze Stachem staje się ponurą egzystencją, całkowicie odartą całkowicie z romantyzmu.

Wspólne życie nie jest sielanką, a wszelkie trudności tylko obnażają wszystkie wady partnera, wydawałoby się – nie do zaakceptowania. Chyba właśnie w tym tkwi cały dramat: w ciągłej walce o uczucie. To historia kobiety w ekstremalnym czasie wojny, wierzącej na przekór wszystkiemu, że warto patrzeć z nadzieją w przyszłość. A zatem – uniwersalna opowieść o sile ducha, o przeciwstawianiu się złemu losowi. Faktycznie mamy happy end: bohaterom udaje się przeżyć wojnę i realizować swoje marzenia. Eliza z powodzeniem kontynuuje pracę nauczycielki, a Stach – który zawsze chciał być kowbojem – wyjeżdża do Ameryki i zakłada hodowlę bydła. Czy się jeszcze kiedyś spotkają? Tego już nie wiemy. Ta dość płytka i czasami naiwna historia ogromnie zyskuje na wyrazie dzięki znakomitym zdjęciom Arkadiusza Tomiaka: oglądamy świat – wspaniałe polskie plenery i wnętrza – okiem Mistrza kamery.
REMBRANDT
Warszawska Galeria Ekslibrisu w Bibliotece Publicznej na ulicy Grójeckiej 109 w Dzielnicy Ochota od ponad trzydziestu lat popularyzuje sztukę znaków książkowych. To jedyne tego typu miejsce wystawiennicze na mapie Stolicy, cieszące się dużą estymą wśród twórców, kolekcjonerów i miłośników ekslibrisów, które dzięki organizowanym ekspozycjom kontynuuje tradycję oznaczania książek miniaturowymi grafikami – wklejkami z nazwiskiem właściciela zbioru. W październiku ubiegłego roku miałam zaszczyt zaprezentować w WGE własne projekty z dwudziestu ostatnich lat, a najnowszą wystawa – już 189 – ukazuje zbiory Władysława Owczarzego, nazywanego ambasadorem polskiego ekslibrisu w Czechach i zarazem kronikarza historii ekslibrisu w Śląsku Cieszyńskim. Mieszkaniec Karwiny przy granicy polsko-czeskiej jest kolekcjonerem, organizatorem wielu wystaw (m. in. w Muzeum Drukarstwa w Cieszynie), autorem książki „Kultura i sztuka Śląska Cieszyńskiego na przestrzeni wieków”. Tematem wystawy w WGE są ekslibrisy, związane z artystą, uznawanym za jednego z najwybitniejszych w europejskiej i światowej historii sztuki. „Wzorem Rembrandta. Portrety twórców i ich dzieła” to wybór z bogatej kolekcji Władysława Owczarzego, który już wcześniej udostępnił część zbiorów w Jastrzębiu-Zdroju na wystawie „Rembrandt i jego współcześni”. Bo właśnie Rembrandt – o czym opowiadał podczas wernisażu – jest artystą, który go zafascynował. Już jako uczeń szkoły podstawowej interesował się sztuką, a kiedy zdobył książkę z reprodukcjami jego dzieł, poznał jego życiorys i twórczość, spróbował skopiować portret artysty. Z czasem zgromadził spory księgozbiór poświęcony malarzowi, także ekslibrisy. Bo okazuje się, że wielu twórców zaprojektowało znaki książkowe z wizerunkiem Rembrandta oraz z motywami jego obrazów. Do najczęściej wybieranych należą portrety artysty z różnych lat, a także fragmenty tak słynnych dzieł jak „Straż nocna” i „Lekcja anatomii”; sceny rodzajowe, pejzaże, wiatraki – charakterystyczne dla panoramy Niderlandów. Są też ekslibrisy podejmujące tematykę innych twórców – tej miary co Leonardo da Vinci (z obrazem „Mona Lisa”), Vincent van Gogh (słynne „Słoneczniki”), Lucas Cranach, Peter Paul Rubens, Michał Anioł. Na innych, uzupełniających wystawę, znajdują się motywy związane z malarstwem i warsztatem artysty (paleta, pędzle, tubki farb). Są też projekty autorskie Władysława Owczarzego, które z różnych względów nie zostały zrealizowane, ale zachowały się w jego archiwum i z pewnością zasługują na uwagę. Wernisaż w WGE z udziałem autora zgromadził wielu znakomitych gości: artystów i kolekcjonerów, wśród których znaleźli się znani w środowisku popularyzatorzy tradycji znaków książkowych: Leszek Samiński, Mieczysław Bieleń, Ryszard Bandosz i Zygmunt Gontarz.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA