Z Polski Na Gorąco – Fanatyczni kibice i odwet premiera
Share
Fot.screen: Facebook/Stadionowi Oprawcy / P. Manowski
Najbardziej fanatyczni polscy miłośnicy piłki nożnej brutalnie zaatakowali premiera Donalda Tuska. Odwet był potężny, a kibice upokorzeni, chociaż poparł ich prezydent Karol Nawrocki.
Wojna polsko -polska trwa na wszystkich frontach, także na stadionach. Na meczu polskiej reprezentacji z Litwą, w Kownie, tłum wykrzykiwał „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. Rozwiesili też transparent z twarzą premiera przerobioną na podobiznę Hitlera i flagą Niemiec na czole. Trzeba wiedzieć, że obrażany Donald Tusk był na tym meczu. Zaprosiła go premier Litwy Inga Ruginiene, która towarzyszyła premierowi w loży honorowej.
Kibice reprezentacji, tzw. ultrasi, czyli ci najbardziej zaangażowani, bardzo emocjonalni, wręcz fanatyczni, od początku roku nie są już bezkształtną masą, ale legalnym stowarzyszeniem o nazwie: To My Polacy. Jego najważniejszym celem jest barwne, z piękną, wizualną i dźwiękową oprawą, dopingowanie polskiej reprezentacji. Wyjątkowość stowarzyszenia polega na tym, że wspierając drużynę, integruje ultrasów wszystkich klubów, nawet na co dzień zwaśnionych. Poza tym stowarzyszenie w imieniu kibiców działa wspólnie z Polskim Związkiem Piłki Nożnej.
Na meczu kwalifikacyjnym do mistrzostw świata z Litwą jednak nie tylko obrażali premiera, ale także rzucali z trybun race, wprawdzie poza boisko, co nie zakłóciło meczu, ale niezgodnie z prawem. Race na imprezach masowych, zgodnie z polskimi przepisami, są zabronione. Na ich użycie nie pozwala także FIFA. Ta międzynarodowa organizacja, szczegółowo regulująca zasady obowiązujące na stadionach, nałożyła na PZPN, które potępiło ultrasów, karę w wysokości 39,5 tys. franków szwajcarskich, czyli ok. 180 tys. złotych. Dla związku to mało dokuczliwe sankcje. Kibice narazili się więc PZPN, ale nie na tyle mocno, by związek zerwał z nimi współpracę.
Na Facebooku strona Stadionowi Oprawcy (nazwa od oprawy nie od przemocy, chociaż zapewne chodzi o dwuznaczną interpretację) ma 345 tys. obserwujących. To są kibice, dla których to co jest wizualną i dźwiękową oprawą meczów ma równie wielkie znaczenie jak przebieg walki na murawie. Dlatego stowarzyszenie „To My Polacy” przygotowało ją również na kolejny mecz reprezentacji, tym razem z Holandią, na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Niespodziewanie, na 9 godzin przed jego rozpoczęciem, jak opowiadał Mateusz Pilecki, współtwórca stowarzyszenia, kibicom zadano pierwszy cios.
– Telefonicznie, PZPN zabroniło nam wniesienia oprawy: nagłośnienia, gniazda (specjalnie wybudowany podest, na którym gniazdowy kieruje dopingiem), machajek (drukowanych flag) – mówił po meczu. Najgorsze jednak, że nie pozwolono im wnieść ogromnego, specjalnie przygotowanego, baneru.
Według Pileckiego wyjaśnieniem była nagła decyzja z MSWiA o uznaniu meczu za imprezę podwyższonego ryzyka. Kibicowski działacz opowiadał, że PZPN grożono kierowaniem sprawy do prokuratury, gdyby nie zastosował się do dodatkowych restrykcji. Wszystko dlatego, że ponoć planowane były bójki między zjeżdżających na mecz ekip różnych klubów, a także przygotowywany atak kibiców Legii.
Nie wiadomo skąd wzięły się takie ustalenia służb, ale rzecz wydaje się mało prawdopodobna. Wśród kibiców obowiązuje bowiem niepisana zasada, że na meczach reprezentacji wszystkie konflikty są zawieszane.
Następny cios nastąpił przed samym meczem. Przed wejściem na swoje sektory, ultrasi musieli wchodzić do specjalnego namiotu, gdzie poddawano ich upokarzającej rewizji osobistej polegającej m.in. na zaglądaniu do majtek i między pośladki. Tak traktuje się groźnych przestępców. Wyglądało to na odwet za obrażanie premiera na poprzednim meczu. Łatwo się domyślić, że kibice byli wściekli. W czasie gry reprezentacji znowu więc wykrzykiwali obelgi przeciwko premierowi, a także PZPN. Okazało się, że mimo kontroli, niektórzy mieli także race, którymi rzucili na murawę boiska. A w 61 minucie zgodnie, manifestacyjnie, opuścili stadion.
Jak wynika z opublikowanego po meczu komunikatu stołecznej policji, w majtkach i między pośladkami kibiców żadnych niebezpiecznych narzędzi nie znaleziono. W ponad pięćdziesięciotysięcznym tłumie kibiców wykryto jedynie 19 osób posiadających narkotyki. Jakie i ile, nie podano.
Rzecznik Prasowy Komendanta Stołecznego Policji, mł. insp. Robert Szumiata napisał m.in.:
„Podkreślenia wymaga, że policjanci wsparli służbę organizatora przy szczegółowych kontrolach tylko w dwóch z wielu punktów, gdzie takie czynności były realizowane. W pozostałych z nich służby porządkowe prowadziły takie kontrole w pełni samodzielnie. Z uwagi na fakt, że na mecz reprezentacji przyjeżdżały między innymi grupy kibicowskie różnych polskich drużyn piłkarskich, impreza na Stadionie Narodowym miała status „podwyższonego ryzyka”. To oznacza także konieczność prowadzenia kontroli w sposób pozwalający w jak najwyższym stopniu eliminować potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa wszystkich przebywających na stadionie osób. (…) Wczorajszy dzień pokazał, że wśród ogromnej rzeszy kibiców znalazły się niestety osoby, które w pełni świadomie naruszyły zasady obowiązujące na stadionie. Chociaż było ich niewiele, swoim zachowaniem rzutowały na pozasportowy obraz tego wydarzenia”.
Salezjanin, ksiądz Jarosław Wąsowicz, od 2008 roku organizator Ogólnopolskiej Patriotycznej Pielgrzymki Kibiców na Jasną Górę i kapelan Prezydenta RP, opublikował w internecie zupełnie inne stanowisko.
– Chciałem podziękować chłopakom, którzy włożyli mnóstwo serca, czasu i środków finansowych w przygotowanie oprawy i dopingu na wczorajszym meczu. Szacunek. Szkoda Waszej pracy, szkoda ludzi, których nie wpuszczono na stadion, których bezsensownie przetrzymywano godzinami przy wejściowych bramkach, w tym dzieci i starsze osoby. Tak to wyglądało, taki ma styl „uśmiechnięta” koalicja. Precz z komuną! – napisał duchowny. Zapewnił, że jedyna prawdziwa wersja wydarzeń pochodzi od Mateusza Pileckiego ze stowarzyszenia „Polska To My”. Również prezydent Karol Nawrocki stanął w obronie „kiboli”. Ogromny baner z atakującym orłem i napisem: Do Boju Polsko, którego kibice nie mogli wnieść na stadion, kazał wyświetlić na pałacu prezydenckim.
W kolejnym meczu kwalifikacji, na Malcie, znowu ultrasi zamanifestowali swoją miłość do reprezentacji. Były wszystkie elementy oprawy przygotowane przez polskich kibiców. Także race i fantastyczny doping, za który po meczu podziękował Robert Lewandowski.
Piłka nożna to obecnie coraz mniej sport, a przede wszystkim biznes. Zarabiają nie tylko piłkarze i kluby, ale przede wszystkim inwestorzy. Zarabia się na reklamach, transmisjach, handlu piłkarzami. W tak poważnym interesie niezbędna jest publiczność kupująca drogie bilety. Musi ona jednak przestrzegać bardzo ostrych ograniczeń mających zapewnić pełną kontrolę bezpieczeństwa kilkudziesięciotysięcznego tłumu. Fanatyczni kibice, nazywani kibolami, stadionowymi chuliganami, są zadrą dla organizatorów. Jednocześnie przez bardzo emocjonalne, zorganizowane, barwne prowadzenie dopingu tworzą wyjątkową atmosferę meczu… która przyciąga pieniądze i zwiększa zyski.
Wśród fanatyków są także zwykli kryminaliści, a także bojówki organizujące tzw. ustawki, czyli wcześniej umówione, zbiorowe bójki kibiców zwaśnionych klubów. Ale to ciągle niewielki odsetek kibiców. Dominująca większość to antysystemowe wspólnoty. Mają własne reguły, wśród których najważniejsza jest chyba bezwarunkowa wierność klubowi, bez względu na wyniki jakie osiąga. Mają też terytorium, którego strzegą. Jak każdą wspólnotę, integruje ich wróg: inny klub, a także policja. Zawsze są lokalnymi albo narodowymi patriotami. Potępiam ich za stwarzanie czasem zagrożenia dla bezpieczeństwa, z niesmakiem lub oburzeniem słucham ich politycznych, niekiedy ordynarnych manifestacji na meczach. Ale w tym nie różnią się od polityków, nawet tych najważniejszych i reszty społeczeństwa. Warto też pamiętać, że gdyby zaczęła się wojna, będą pierwszymi, którzy bezwarunkowo staną w obronie ojczyzny.
Krzysztof Zając, Polska, Łódź


