Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share

Fot. do felietonu Dzień Armenii. FB
DZIEŃ ARMENII
Dzień Niepodległości Armenii upamiętnia 21 września 1991 roku, kiedy w referendum o historycznym znaczeniu państwo potwierdziło swoją niepodległość. O wydarzeniu sprzed 34 lat mówił Ambasador Armenii w Polsce, J. E. Alexander Arzoumanian podczas uroczystego spotkania z okazji Święta Narodowego, które odbyło się z udziałem dyplomatów i przedstawicieli najważniejszych urzędów państwowych oraz przyjaciół Ambasady i społeczności ormiańskiej. Dzisiaj – jak wspomniał w swoim przemówieniu, skierowanym do dostojnych gości, Armenia kontynuuje wyznaczony cel, a jest to droga demokracji, wolności, pokoju i godności narodowej. Armenia szczyci się historią, liczącą trzy tysiące lat, podczas której splatały się ze sobą rozmaite cywilizacje, kultury i ideologie: wpływy europejskie, azjatyckie, chrześcijańskie i muzułmańskie. Niezwykle fascynująca jest historia narodu, wywodzącego swoje pochodzenie od Hajka, prawnuka Noego, którego arka osiadła na górach Ararat. Nazwa Armenia miała powstać od imienia ormiańskiego przywódcy Arama. Jak zauważył Pan Ambasador, niepodległość kraju zdobyta w 1991 roku zrealizowała wieloletnie dążenia narodu do wolności, po wielu latach trudnej walki, prowadzonej przez kolejne pokolenia. Wskazał na liczne wyzwania, które wciąż stoją przed państwem i zarazem wiarę w nowy początek pozytywnych, przyjaznych relacji z innymi krajami. Część swojego przemówienia J. E. Alexander Arzoumanian poświęcił kontaktom polsko-armeńskim. W tym roku przypada 33. rocznica nawiązania stosunków dyplomatycznych między Armenią i Polską, a wzajemne relacje oparte są na wspólnych wartościach, szacunku i zrozumieniu. Obecność Ormian w Polsce sięga prawie ośmiuset lat; zostali przyjęci z serdecznością i stali się integralną częścią społeczeństwa, działając w naszej gospodarce, kulturze i nauce. Król Kazimierz Wielki nie tylko udzielił im schronienia, ale także nadał przywileje i uznał odrębność Kościoła Ormiańskiego. To niezwykle bogaty i ciekawy temat, zasługujący na dokładne opracowanie. Wspomnę tylko, że znany poeta Szymon Szymonowic oraz malarz Teodor Axentowicz byli Ormianami. Dziś te kontakty rozwijają się nieustannie na wielu płaszczyznach. W sferze ekonomicznej eksport z Armenii do Polski wciąż rośnie, Polacy chętnie inwestują w dynamiczny rynek w Armenii – od high-tech, przez rolnictwo, do turystyki i energii odnawialnej. Jest to widoczne szczególnie w sektorze kultury i edukacji. Studenci z Armenii poszerzają swoją wiedzę na polskich uczelniach, prowadzone są wspólne projekty badawcze i wymiana akademicka. Przykładem owocnej współpracy kulturalnej był koncert podczas uroczystego spotkania z okazji Dnia Niepodległości, na którym wystąpił lubiany przez polską publiczność Sargis Davtyan (urodzony w Armenii, mieszkający od dziecka w Polsce) z zespołem polskich muzyków „Ararat Grooves”.
NA BRZEGU
Okręg Warszawski Związku Polskich Artystów Plastyków (OW ZPAP) od 1973 roku przyznaje prestiżowe wyróżnienie w dziedzinie sztuk plastycznych: Nagrodę im. Jana Cybisa. Lista laureatów jest długa i są na niej znakomite nazwiska, od Tadeusza Dominika począwszy i obrazuje rozmaite tendencje w polskim malarstwie współczesnym. Tegoroczną – jubileuszową, bo 50-tą – otrzymał Stanisław Baj. To artysta o znaczącym dorobku, obejmującym malarstwo, rysunek i grafikę. Dominującym tematem jego twórczości są pejzaże znad rzeki Bug, pełne spokoju, przestrzeni, światła, niemal namacalnej ciszy. Ale wystawa „Brzeg” w Domu Artysty Plastyka w Warszawie pokazuje Stanisława Baja z różnych stron. Przede wszystkim budzi refleksje nad przemijaniem, upływem czasu i jego konsekwencjami na wszystko to, co nas otacza i na nas samych. Baj od przeszło ćwierć wieku maluje krajobrazy, rozciągające się nad Bugiem, uwieczniając na płótnach ich wydawałoby się wieczne, niezniszczalne, pierwotne piękno. Woda i światło, odbijające się na tafli rzeki i to w oddali, na linii horyzontu i nieba.

Bujna zieleń, porastająca brzegi, tajemnica natury. Ale nieubłagany wiatr historii zdmuchnął spokój, emanujący z tego miejsca na ziemi, tuż na granicy Polski z Białorusią, w Dołhobrodach – miejscu urodzenia artysty. Jego nadbużańskie pejzaże przybrały ciemny, ponury wygląd, chociaż wciąż nie są przecież pozbawione migotliwego światła. Jeśli nawet zarys horyzontu zatapia się w ciemności, twórca skupia się na bliższych detalach: kamieniach i ich cieniach. One symbolizują trwałość, wieczność, siłę przyrody. Dają nadzieję na odrodzenie. Wystawa „Brzeg” ma także inny, filozoficzny wymiar. Są tam również portrety, bo Stanisław Baj od lat szkicuje fizjonomie mieszkańców swojej rodzinnej wsi, sąsiadów, rodziny, przyjaciół, a przede wszystkim matki, której pamięci poświęcona jest oddzielna część ekspozycji. To twarze przedstawione naturalistycznie, ekspresyjnie, surowo, bez upiększeń. Twarze i figury: frasobliwe, zamyślone, rozmodlone, zmęczone trudami życia. I linoryty, bo wystawa jest szeroką prezentacją dorobku artysty. A na nich tematyka egzystencjalna: martwy ptak jak przedpotopowy pterodaktyl, symbol kruchości losu i materii. Krwawa walka kogutów o dominację, bezwzględny pokaz siły. Transport bydła, prowadzonego na rzeź. Świat zwierząt, którego prawa są prawami natury. Nie jest to łatwe malarstwo i nie jest to łatwa wystawa. Zmusza do przemyśleń nad światem i sobą. Wystawa o smutku przemijania, o kruchości życia, o bezbronności człowieka wobec upływającego czasu. Wystawa ciemna, nawet mroczna, niepokojąca. Jednak warto poszukać w tych obrazach blasku, iskierek światła; nadziei, która nadaje sens naszemu życiu.
PORTRET CHOPINA
W historii polskiego kina było kilka filmów, poświęconych Fryderykowi Chopinowi. To przede wszystkim „Młodość Chopina” z 1952 roku w reżyserii Aleksandra Forda, z niezapomnianą kreacją Czesława Wołłejko. W 2002 roku Jerzy Antczak nakręcił film „Chopin. Pragnienie miłości”, opowiadający historię romansu kompozytora z francuską pisarką George Sand, a Chopina zagrał Piotr Adamczyk. „Błękitna nuta” z 1991 roku w reżyserii Andrzeja Żuławskiego zapisała się udziałem wybitnego pianisty – Janusza Olejniczaka jako Chopina. Wątek „Lata w Nohant” to aż cztery filmy o tym samym tytule: z 1963, 1972, 1980 i 1999 roku, w których postać Chopina prezentowali kolejno Gustaw Holoubek, Leszek Herdegen, Michał Pawlicki i Piotr Skiba. Nie ulega wątpliwości, że postać Chopina, jego biografia i dorobek twórczy inspirują twórców kina, którzy pragną pokazać go w różnych aspektach i kontekstach. Jaka jest więc najnowsza produkcja „Chopin, Chopin!” w reżyserii Michała Kwiecińskiego, według scenariusza Bartłomieja Janiszewskiego? Chodziło o to, aby zaistniał Chopin z jednej strony jako genialny muzyk i kompozytor (film nasycony jest jego utworami), a z drugiej – jako człowiek z krwi i kości, mający swoje słabości, uwielbiany przez kobiety, spędzający czas z przyjaciółmi, bywalec salonów, nauczyciel snobów – zamożnych arystokratów, walczący z nieubłaganie postępującą chorobą.

To jedna z najdroższych produkcji w historii polskiej kinematografii, budżet wyniósł ponad 72 miliony złotych. Zdjęcia kręcono w różnych miejscach w kraju, także w Bordeaux i na Majorce. Wystąpiło 260 aktorów i ponad 5 tysięcy statystów. Na ekranie można zobaczyć efektowne sceny plenerowe, ponad 300 pojazdów z epoki – dyliżanse, karoce, omnibusy. W roli tytułowej – fenomenalny Eryk Kulm, który już dał się zapamiętać z produkcji „Pręgi” i „Filip”, regularnie zapraszany jest do obsady filmów i seriali. Aktor przygotował tę kreację w najdrobniejszych detalach, za co należy mu się najwyższe uznanie. Jest też m.in. Josephine de La Baume (jako George Sand), Victor Meutelet (Ferenc Liszt), Kamil Szeptycki (Julian Fontana), Michał Pawlik (Jan Matuszyński). Ale barwna interpretacja Eryka Kulma zdecydowanie dominuje. Zrealizowany z niebywałym rozmachem film pozostawia spory niedosyt. Chociaż twórcy uprzedzali, że zobaczymy na ekranie zupełnie innego Chopina niż ten zapamiętany z lektur szkolnych, to efekt próby odejścia od schematu nie wydaje się dostatecznie intrygujący. Przez ponad dwie godziny seansu oglądamy… historię choroby artysty, pokazaną w dosłowny, realistyczny, niemal medyczny sposób. Nie wydaje mi się, aby było to potrzebne. Zabrakło też motywu pobytu Chopina w Nohant, a przecież właśnie tam skomponował wiele utworów, w tym Polonez As-dur op. 53 („Heroiczny”). Nie wiem, czy film „Chopin, Chopin!” zdobędzie uznanie kinomanów.
MIASTECZKO WILANÓW
Nie od dziś wiadomo, że gosposie zatrudnione do prowadzenia domu lub do opieki nad dzieckiem lubią płatać figle i robić nie zawsze miłe niespodzianki. Wystarczy poczytać kroniki kryminalne. Jednak inspirować się tak trywialnymi realiami byłoby zbyt łatwe dla autorek sztuki „Opiekunka na zabój”. Aldona Jankowska i Aleksandra Wolf postanowiły skonstruować intrygę na tyle skomplikowaną, by w finale zaskoczyć widzów. Spektakl w Teatrze Kamienica to koncert na cztery osoby, chociaż najwięcej do powiedzenia i do zagrania ma tytułowa opiekunka, czyli Zofia Kramarczyk z Szumiejowic. W tej roli występuje niezawodna Dorota Chotecka, prezentując pełną gamę środków aktorskich. Kiedy pojawia się w pierwszych scenach, wydaje się nieco niezdarna, zahukana i zagubiona w wielkim mieście, pełna respektu dla właścicielki apartamentu. Nic nie zapowiada wielkiej przemiany: w finale, po wielu perypetiach, wychodzi obronną ręką ze wszystkich kłopotów. Może to kwestia szczęścia, a może wrodzonego sprytu i wiedzy o życiu. Justyna Sieńczyłło jako bogata, zmanierowana pani domu, czyli Alicja kumuluje w sobie rozmaite przywary charakterystyczne dla nowobogackich. Rozkoszuje się wyzywająco luksusem, czuje władzę pieniędzy i zamierza z niej korzystać.

W klimat lekkiej, niezobowiązującej komedii z wątkiem kryminalnym, podkręcającym napięcie akcji idealnie wkomponują się pozostałe postacie: Dorota (Milena Staszuk) i Mirek (Radosław Pazura). „Opiekunka na zabój” wbrew pozorom zawiera w sobie pewien głębszy przekaz: spryt i szybki refleks pomaga wybrnąć z najtrudniejszej, podbramkowej sytuacji, a nawet na rewolucyjną zmianę w życiu nigdy nie jest za późno. Teoretycznie błaha historyjka mogła zdarzyć się wszędzie, ale autorki osadzają ją w bardzo konkretnym miejscu: w ekskluzywnym apartamencie na Wilanowie. „Wilanów to nie dzielnica, to stan umysłu” – tak brzmi motto tej opowieści. Obecnie uznawany jest za najbezpieczniejszą i najdroższą dzielnicę Warszawy, na zamieszkanie w tym miejscu stać tylko najbogatszych. Ktoś napisał żartobliwie, że tam na śniadanie pije się prosecco. Troszkę z tego klimatu podglądamy na scenie Teatru Kamienica, chociaż zarazem odkrywamy ciemniejsze strony i mroczne sekrety lokatorów. Prawda bywa zupełnie inna, niż nam się wydaje – to również wniosek ze spektaklu. Pod efektowną pozłotą błyszczącego blichtru sukcesu i świetności kryją się często nieciekawe historie. Aldona Jankowska, która także wyreżyserowała przedstawienie, tłumaczy ideę tekstu: chodzi o złudzenie pierwszego, pobieżnego wrażenia. I o problemy naszych czasów, kiedy kupujemy na kredyt, żyjemy ponad stan, inwestujemy w przedmioty, aby zaimponować sąsiadom, rodzinie, znajomym. A potem, poza chwilowym blaskiem nie mamy czasu, aby skorzystać z życia. Pracujemy od świtu do nocy, spłacamy długi i często martwimy się o przyszłość. Teatr Kamienica, działający od 2009 roku, regularnie dostarcza widzom rozrywki lekkiej, łatwej i przyjemnej. „Opiekunka na zabój” otworzyła już 17. sezon teatralny, spotykając się z pozytywną reakcją publiczności.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA