2024-09-12
Z GŁOWĄ W CHMURACH
Nawet najbardziej utalentowany artysta nie może konkurować swoimi dziełami z Naturą. Może najwyżej próbować ją genialnie odwzorować, tworząc klimat idealnie zbliżony do pierwowzoru, zachowując niuanse barw, światła, perspektywy. Oglądałam setki, jeśli nie tysiące pejzaży, a jednak Ewa Mitera potrafiła mnie kompletnie zaskoczyć i zarazem zauroczyć swoją wystawą, zatytułowaną „Obrazy chmur" w Galerii Związku Artystów Plastyków. Autorka tych wyjątkowych pod każdym względem prac miała szczęście szlifować swoje umiejętności pod kierunkiem znakomitych profesorów. Byli wśród nich Wiktor Zin, Mieczysław Wasilewski, Franciszek Starowieyski, Antoni Fałat. Uczyła się malarstwa, rysunku, projektowania; studiowała również historię sztuki. Jest absolwentką University of Edinburgh w Szkocji, Europejskiej Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a swoje obrazy prezentowała we Florencji, Paryżu, Londynie, Kolonii, Frankfurcie, Nowym Jorku, Waszyngtonie, Miami. Można powiedzieć, że jest to malarstwo autentycznie światowej klasy i przemawia uniwersalnym językiem głębokich emocji w różnych miejscach globu.
„Obrazy chmur" - płótna ogromnych formatów - robią niesamowite wrażenie. Artystce udało się zatrzymać w kadrze ułamki sekund, wypełnione skrawkami niepowtarzalnych kształtów i blasków. Jej chmury są niezwykle sugestywne, subtelne, spontaniczne. Jedne defilują na tle błękitnego nieba, niedbale i z gracją. Niedbale podświetlone, niezdecydowane czy prezentować się w nieskazitelnej bieli, czy może w odcieniach szarości. Inne kłębią się groźnie, przybierając ciemne, grafitowe kolory; zapowiadają nieuchronną burzę. Czasami pojawia się słoneczny blask, rzucając ciepły, żółtawy odcień. Trzeba niebywałej maestrii, aby tak fenomenalnie zmaterializować obiekty, wymykające się kontroli, zmienne z każdą chwilą.
Ewa Mitera przenosi swoimi obrazami w spacer po chmurach i jest to wspaniała uczta duchowa, szczególnie dla marzycieli. Nie koncentruje się wyłącznie na formach realistycznych ulubionych obiektów, ale również przetwarza je w abstrakcyjne struktury. Eksperymentuje z tematem, poddając analizie koloru i formy. Powstają obrazy metafizyczne, wypełnione emocjami, czasami nawet dramatyczne. O ile zawieszenie białych obłoków na błękicie emanuje spokojem i równowagą, to ciemne, kłębiące się w przestrzeni chmury oddają siłę żywiołu przyrody. Uchwycone w dużym, monumentalnym formacie potęgują wrażenie. Jest w tym przekaz słabości człowieka wobec zjawisk przyrody, bezradność, a jednocześnie podziw dla idealnego, nieskończonego piękna świata. To malowanie nie tylko pędzlem, ale sercem i duszą.
Obrazy, które tworzy Ewa Mitera to kawałki nieba, utrwalone na płótnach. Możemy je nawet dotknąć, bo są tak blisko - na wyciągnięcie ręki.
DOTYK TKANINY
Tkanina jest niezwykle pracochłonną techniką artystyczną. Wiem to z własnego doświadczenia. O ile ekslibris potrafię wykonać w ciągu trzech dni, a obraz - w zależności od formatu - namalować w dwa-trzy tygodnie, to praca nad tkaniną zajmuje czasami pół roku. Ale tkanina to pasja: kto raz poznał smak jej tworzenia, pozostaje jej wierny pomimo wysiłku i trudów. Wie o tym dobrze Maria Jełowicka, która zajmuje się nią od 1974 roku - i swoją wystawę w Galerii Domu Artysty Plastyka zatytułowała „50 lat przygody z nitką".
W folderze pisze, że tkanina artystyczna jest jedną z najtrudniejszych i najszlachetniejszych dziedzin sztuki. Przez długie lata pracuje nad tym, aby jej dzieła były nie tylko estetyczne, ale by wskazywać nowe drogi. Posługując się nowatorską techniką układania osnowy zaczęła realizować obrazy trójwymiarowe. W efekcie tych eksperymentów powstają formy, które nie są płaskie, ale przestrzenne i przypominają płaskorzeźby. Co ciekawe artystka często koncentruje się na małych rozmiarach prac, a jednocześnie w niemal miniaturowej przestrzeni potrafi zamknąć koncepcję tematu. To wystarczy, by pokazać co może zdziałać wyobraźnia artystki i perfekcyjna technika tkania. W swoich miniaturach bawi się możliwościami rozmaitych barw, splotów i tworzyć malarskie gobeliny, mieniące się niuansami tonacji, wypukłe, trójwymiarowe, z głębią.
Na wystawie widzimy cykl prac utrzymanych w bieli, które różnią się splotem jak w kalejdoskopie. Tu nie ma mowy o powtarzaniu motywów! Są też prace, w których wkracza kolor. Rozmaite odcienie szarości, delikatnego różu, fioletu, łagodnej zieleni, żółci dodają atrakcyjności i dynamiki, kontrastują linie i wzory. W folderze do wystawy znalazł się cytat słynnego autora „Małego księcia". Antoine de Saint-Exupery pisał: „Jesteśmy jedni dla drugich pielgrzymami, którzy różnymi drogami zdążają w trudzie na wspólne spotkanie". To filozoficzne spojrzenie na ludzkie życie. W odniesieniu do sztuki chodzi o spotkanie osób o podobnej wrażliwości i estetyce, bo wtedy można zrozumieć sposób widzenia świata, percepcji artysty.
Maria Jełowicka ma imponujący dorobek: jej prace znajdują się w kolekcjach w Polsce, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i w Kanadzie. Nie dziwię się, że doceniane są w różnych stronach świata. Jej eksperymenty twórcze imponują oryginalnymi splotami, subtelnością barwy, fantazją. To - zgodnie z tytułem jubileuszowej wystawy - przygody z nitką, z których wyczarowuje geometryczne formy albo pejzaże w formie reliefu. Wciąż poszukuje czegoś nowego (ostatnio wzbogaca tkaniny haftem, aplikacjami, kolażem). Jej metaforyczne prace kuszą głębią sensu i znaczenia.
ROYAL ROSE
Gdybym miała wybrać tylko jeden ulubiony kwiat, byłabym w kłopocie. Wszystkie kwiaty są piękne, wabią swoim kolorem, zapachem, kształtem płatków. Zachwycają mnie fiołki, maki, niezapominajki, stokrotki, konwalie, leśne dzwonki, chabry, frezje, narcyzy, goździki. I oczywiście róże i tulipany, które są chyba najbardziej popularne, chociaż artyści dostrzegają urodę i uwieczniają na obrazach różne kwiaty. Van Gogh fascynował się słonecznikami, Claude Monet - nenufarami, Stanisław Wyspiański - ostami i mleczami, a Edward Dwurnik - tulipanami. Motywy kwiatowe przewijają się w sztuce przez wieki i trudno się temu dziwić: ich szybko przemijającą urodę artyści starają się uchwycić i zatrzymać chociaż na płótnie i papierze, w ornamentach i biżuterii. Tulipany, które zwiastują wiosnę, mają swoje święto przed Wielkanocą. Wtedy organizowana jest wystawa w Oranżerii Pałacu w Wilanowie. W tym roku po raz 14-ty publiczność mogła się nacieszyć tulipanami w kilkudziesięciu odmianach i przypomnieć sobie, że kiedy w połowie XVI wieku pojawiły się w Europie, za jedną cebulkę można było kupić dom. Ale to róża uważana jest za królową kwiatów. Wystawa róż w Warszawie ma jeszcze dłuższą tradycję: Royal Rose w Starej Pomarańczarni w Łazienkach Królewskich odbyła się już po raz 40.
Z uwagi na wrażliwość kwiatów na wysokie temperatury i kapryśną formę, można było podziwiać je tylko przez trzy dni. Ekspozycję wypełniły tysiące róż w kilkudziesięciu odmianach. Wybierano najpiękniejszą, co jest sprawą problematyczną, bo wszystkie są jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. Okazy ze swoich kolekcji udostępnił Ogród Botaniczny w Powsinie, Polscy Hodowcy Róż, a także Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego. Swoją miłość do róż zaznaczyło Kutno zwane "miastem róż", szczycące się bogatą tradycją uprawy tych kwiatów. Tak więc przestrzeń Oranżerii wypełniły róże o zniewalającym zapachu i zachwycającej kolorystyce. Różami zajmuje się specjalna gałąź botaniki, zwana rodologią. Z badań wynika, że prawdopodobnie kolebką tych kwiatów jest wschodnia Azja, być może tereny Chin. Obecnie uprawiana jest w całej Europie, a ogrodnicy wciąż nieustannie pracują nad nowymi odmianami. W zależności od miejsca, gdzie znajdują się uprawy, rozróżniają różę alpejską, damasceńską, francuską, frankfurcką, labradorską, rosyjską, węgierską. Ale i my możemy poszczycić się tym, że aż 12 gatunków dzikich róż rośnie w rezerwacie Góry Pieprzowe w okolicach Sandomierza. To naturalne rosarium, niespotykane nigdzie indziej. Róże kochamy jako rośliny ozdobne, lecznicze, wykorzystywane w kosmetologii do produkcji kremów, perfum, olejku. Niejedna róża przesunęła się na kartach powieści i poezji, ale chyba najsłynniejszą jest ta, którą stworzył Antoine de Saint Exupery i w której zakochał się Mały Książę.
ANNA
Pamiętnik to gatunek literacki, w którym autor zapisuje swoje przeżycia i własne refleksje na temat wydarzeń, w których uczestniczył. Opisywanie swojego życia to niegdyś ulubiona rozrywka pensjonarek, ale przecież nie tylko. Do kanonu literatury pięknej należą pamiętniki Jana Chryzostoma Paska, Stanisława Augusta Poniatowskiego, Mirona Białoszewskiego. Pamiętnik to forma bardzo zbliżona do dziennika, w którym notatki oznaczone są konkretną datą oraz miejscem. Poniekąd pamiętnik - jak sama nazwa wskazuje - jest cofaniem się do wspomnień, podczas gdy dziennik jest zapisem aktualnych zdarzeń. Jeśli autorem jest znana postać i tekst zostanie opublikowany, czytelnicy sięgają po taką książkę, bo wiele się z niej można dowiedzieć. Tak stało się w przypadku dzienników i pamiętników Marii Dąbrowskiej, Aleksandra Fredry, Witolda Gombrowicza, Jarosława Iwaszkiewicza, Zofii Nałkowskiej, Stefana Żeromskiego i wielu innych pisarzy, artystów, polityków. Jedną z najsłynniejszych tego typu książek jest "Dziennik Anny Frank", którego autorka opisała relację z dwóch lat ukrywania się podczas hitlerowskiej okupacji Holandii. Pierwsze wydanie ukazało się w 1947 roku; tekst przetłumaczono na język niemiecki, francuski, angielski, włoski, hiszpański, rosyjski, japoński, grecki, a w 1957 roku również na polski. Na podstawie książki powstała sztuka teatralna (w 1955 roku nagrodzona Pulitzerem), film fabularny (w 1959 roku; zdobył trzy Oscary), a teraz tę historię można zobaczyć na scenie warszawskiego Teatru Lalka (w roli Anny - Hanna Turnau, reżyseria - Zbigniew Brzoza). Anna Frank prowadziła dziennik od czerwca 1942 roku. Tuż po 13-tych urodzinach jej rodzice, siostra i czworo znajomych zdecydowali się na przeprowadzkę do kryjówki w biurze ojca Anny w obawie przed potęgującymi się represjami, a nawet śmiercią. Niestety, nie ma happy endu: w sierpniu 1944 roku wszyscy zostali aresztowani i zginęli tuż przed wyzwoleniem. Ocalał jedynie ojciec Anny i to on - po odnalezieniu dziennika - postanowił go opublikować ku przestrodze przyszłym pokoleniom. Co ciekawe, przez długi czas podważano wiarygodność pamiętnika, ponieważ jego treść wydawała się zbyt dojrzała i refleksyjna jak na nastoletnią autorkę. Jego autentyczność ostatecznie potwierdził sąd w Hamburgu w 1990 roku. "Dziennik Anny Frank" w Teatrze Lalka to kameralny spektakl: studium terroru, strachu o życie swoje i najbliższych w sytuacji wojny, zagłady. Monotonna codzienność w całkowitej izolacji, w zamknięciu, w oczekiwaniu na to, że uda się przeżyć kolejny dzień. Nadzieja, że może już niedługo skończy się okupacja i wróci normalność. To opowieść nastolatki nie tylko o wojnie, ale obserwacje tych, którzy dzielą wspólny los. Historia dorastania, pierwszego zauroczenia, marzeń. Wraz z Anną widzowie czują duszną atmosferę, wypełnioną strachem i niepewnością. To wojna widziana z mikro perspektywy; jeden z tysięcy podobnych dramatów jakie znamy z historii.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA